«„Widzisz więc – mówiła – musisz być taki jak Szwajcaria. […] Musisz się trzymać i być dzielny, być samodzielny i silny. Wtedy będziesz miał „życie takie, jak trzeba”»[1].
Przeciętnemu laikowi trudno
uwierzyć w to, że mały alpejski kraj, jakim jest Szwajcaria, przez cały czas trwania
II wojny światowej zachował niepodległość pomimo graniczenia z III Rzeszą. Od
wielu lat badacze zastanawiają się, jakie były przyczyny tego, że Hitler nie
zdecydował się na zbrojną inwazję na swojego południowo-zachodniego sąsiada.
Współcześnie zdania historyków w tej sprawie są podzielone. Niemniej sami
Szwajcarzy są przekonani, że to ich siła woli, zapobiegliwość i działania dyplomatyczne
sprawiły, iż nie podzielili losu krajów w podobnej sytuacji takich jak
Finlandia. Poza tym, chyba żadne z państw neutralnych nie uczyniło ze swojej
„neutralności” cechy narodowej, tak jak małe alpejskie państwo, słynące z
produkcji sera. Co było tego przyczyną?
Aby spróbować odpowiedzieć sobie
na to trudne pytanie, musimy na chwilę cofnąć się kilka wieków – a dokładnie do
roku 1815, kiedy podczas Kongresu Wiedeńskiego[2] został ustanowiony nowy
ład polityczny na naszym kontynencie. To właśnie wówczas mocarstwa europejskie
potwierdziły neutralny status Szwajcarii. Odtąd neutralność polityczna była
kluczową kwestią w poczynaniach międzynarodowych małego alpejskiego kraju. Taki
stan rzeczy trwał niezachwianie przez lata, pomimo różnorodnych konfliktów na
terenie Starego Kontynentu takich jak wojna francusko-pruska (1870-1871) czy I
wojna światowa (1914-1918).
W latach trzydziestych
XX w. zaczęto się zastanawiać, czy uda się zachować przyjęte zasady w obliczu zagrożenia ze strony Niemiec po objęciu władzy
przez Adolfa Hitlera 5 marca 1933 roku. Zasadniczymi
kwestiami, z jakimi musieli zmierzyć się Helweci, była nie tylko wspomniana
wcześniej neutralność polityczna, ale także ryzyko nagłej inwazji ze strony
wschodniego sąsiada. Hitler miał nadzieję, że Szwajcaria, podobnie jak Austria,
zostanie anektowana bez rozlewu krwi. Było to niezwykle ważne w kontekście
ewentualnego ataku na Francję omijając Linię Maginota[3]. Władze alpejskiej republiki nie wierzyły w
czcze obietnice o przyjaźni sąsiedzkiej składane przez III Rzeszę. Niewątpliwie
na ten brak zaufania zapracowali sobie sami hitlerowcy, którzy nie uchronili
się przed pewną nieostrożnością w pierwszych miesiącach rządów.
W francuskojęzycznej
szwajcarskiej prasie w 1934 roku zostały opublikowane rzekome plany inwazji Führera
wraz z mapą przyszłych Wielkich Niemiec, do których miała zostać wcielona Szwajcaria.
Dyplomacja niemiecka żarliwie zaprzeczała tym doniesieniom, zapewniając o pokojowych
zamiarach. Jednak na wspólnych międzynarodowych ćwiczeniach wojskowych naziści
odnosili się do Helwetów z pogardą, nazywając ich „zagubionymi niemieckimi
braćmi”, którzy niebawem wrócą do domu. W związku z rosnącym niepokojem, władze
szwajcarskie postanowiły jeszcze przed wybuchem globalnego konfliktu, wybudować
fortyfikacje obronne nazwane później Redutą Narodową.
Mimo to naziści
liczyli, iż Szwajcarzy niemieckiego pochodzenia pomogą im w zajęciu kraju bez
użycia siły. Również na tym polu spotkało ich duże rozczarowanie.
Niemieckojęzyczni Helweci, co prawda często posiadali rodziny na terenie III
Rzeszy, ale w większości byli odporni na hitlerowską propagandę. Było to
skutkiem silnie zakorzenionej tożsamości narodowej, budowanej dzięki obowiązkowej
rotacyjnej służbie wojskowej. W praktyce oznaczało to, że każdy dorosły i
zdrowy Szwajcar do pięćdziesiątego roku życia mógł zostać wezwany do
przydzielonej mu jednostki - nawet w okresie pokoju. Wówczas jego obowiązki
przejmował ktoś, kto akurat nie dostał powołania do służby. Oczywiście po
pewnym czasie role się odwracały. Taki system sprawiał, że poziom wyszkolenia
wojskowego mieszkańców był na tyle wysoki, iż większość z nich była gotowa do
natychmiastowej mobilizacji.
Adolf
Hitler uznał, że na początkowym etapie wojny nie warto atakować Szwajcarii. Nie
był to bynajmniej skutek dobrej woli dyktatora, ale realnej analizy ewentualnych
zysków i strat. Führer co prawda mógł w każdej chwili zająć alpejską republikę,
ale z przyczyn taktyczno-polityczno-gospodarczych postanowił odłożyć
w czasie plany operacji. Składało się na to kilka czynników. Po pierwsze, jak
już wcześniej wspomniałam, naziści chcieli zaatakować Francję od strony Alp. Żołnierze
Wermachtu nie posiadali jednak ani doświadczenia w walce w górskim terenie ani
szczegółowych map topograficznych tego obszaru. Z drugiej strony Niemcy doskonale
zdawali sobie sprawę, że Szwajcaria jest uzależniona od ich dostaw handlowych.
Z punktu widzenia III Rzeszy dużo korzystniej było chwilowo uszanować neutralność
sąsiada, proponując mu eksport żywności w zamian za umowy na produkcję części
do niemieckich maszyn w szwajcarskich fabrykach. Układ był na tyle korzystny
dla Hitlera, iż w 1940 roku niepodległa Szwajcaria ze wszystkich stron sąsiadowała
z państwami Osi[4].
Zakleszczenie małego kraju sprawiło jednak, że w Niemczech powstało, aż kilka planów
inwazji, do której ostatecznie nigdy nie doszło. Można uznać, że był to wynik
szczęśliwego zbiegu okoliczności, bowiem kilka tygodni przed rozpoczęciem działań,
przyszła operacja zajęcia górzystego kraju została anulowana ze względu na atak
III Rzeszy na Związek Radziecki w grudniu 1940 roku. Ryzyko ewentualnego ataku istniało
jednak aż do końca wojny.
Nie był to jednak jedyny problem Helwetów. Jeszcze
przed oficjalnym wybuchem II wojny światowej do granic Szwajcarii zaczęły pukać
coraz większe grupy imigrantów i uchodźców. Był to skutek nie tylko szalejącego
w latach trzydziestych Wielkiego Kryzysu gospodarczego[5], ale również represyjnej
polityki nazistów wobec niemieckich oraz austriackich Żydów. Co prawda, na tym
etapie przygotowań do wojny, Hitler nie miał jeszcze w planach „ostatecznego rozwiązania
kwestii żydowskiej”, ale nie zmienia to faktu, iż tysiące osób z dnia na dzień
zostało pozbawionych dotychczasowego obywatelstwa i zmuszonych do ucieczki. W
tym momencie przed rządem szwajcarskim pojawił się problem jak racjonalnie, a
zarazem w jak najbardziej humanitarny sposób ograniczyć napływ ludności. W
lipcu 1938 w tej sprawie odbyła się międzynarodowa konferencja w Èvian we Francji
z udziałem przedstawicieli trzydziestu ośmiu państw, która uświadomiła
Helwetom, że poza kilkoma krajami nikt nie jest zainteresowany wsparciem ich
działań. Zmusiło to władze małego kraju do wielokrotnej zmiany polityki
imigracyjnej podczas wojny.
Szwajcarzy, będąc narodem ceniącym
prawa człowieka, pragnęli ochronić jak najwięcej ludzkich istnień. Szybko okazało
się, iż mały kraj przecenił swoje siły i ze względu na ograniczoną ilość
żywności, nie mógł wpuścić wszystkich ludzi proszących o azyl. W związku z powyższym
zdecydowano o dość dziwnym posunięciu, które podczas procesów norymberskich[6] było interpretowane na niekorzyść
Szwajcarów. Mianowicie, w 1938 roku władze alpejskiej republiki miały podsunąć
III Rzeszy pomysł, aby stemplować paszporty żydowskie literą „J”, co miało
ułatwić ich identyfikację na przejściach granicznych. O ile dla władz szwajcarskich
był to sposób, by ratować uchodźców, odsiewając ich od imigrantów ekonomicznych,
o tyle naziści dostali do ręki genialny przedmiot nowej represji wobec Żydów. Kiedy
stało się jasne, że pomysł Helwetów spowodował fatalne skutki, było już za
późno, by cokolwiek zmienić. Choć Szwajcaria stała się „szalupą ratunkową” dla wielu
uchodźców, od tej pory była posądzana przez społeczność międzynarodową o antysemityzm.
Trudno się z tymi oskarżeniem jednoznacznie zgodzić, wiedząc, że rząd
szwajcarski nigdy - pomimo wielu nacisków – nie przekazał III Rzeszy nazwisk
swoich obywateli pochodzenia żydowskiego.
Między innymi do skutków powyższych
wydarzeń nawiązała Rose Tremain w książce, o której chciałabym Wam opowiedzieć.
Ostrzegam jednak, iż ze względu na konstrukcję Sonaty Gustawa oraz moje
kontrastowe emocje podczas lektury, które chciałabym jak najlepiej uargumentować,
będę odwoływać się do konkretnych wątków w fabule. Jeśli nie lubicie spojlerów –
zapraszam do zapoznania się z opiniami o innych książkach, dostępnymi na tym
blogu.
Naszą podróż w poszukiwaniu
istoty pewnej relacji rozpoczynamy w 1947 roku w Matzlingen na północy Szwajcarii.
To właśnie tam, w niewielkiej, choć dwupokojowej, klitce mieszka pewna uboga
wdowa wraz z pięcioletnim synem Gustavem. Ich życie nie należy do łatwych, ale
nie różni się niczym, od losów większości mieszkańców małej, obskurnej
kamienicy. Emilie pracuje na dwie zmiany w fabryce serów, a w weekendy sprząta
kościół tylko po to, by zapewnić swojemu dziecku porządną edukację. Nigdy nie okazuje
mu jednak prawdziwego matczynego ciepła, którego potrzebuje każdy mały człowiek.
Sam Gustav stara się być grzeczny i robi wszystko, aby zasłużyć na uśmiech Mutti,
jednak ta potrafi go tylko strofować lub darzyć chłodną obojętnością. Jak
twierdzi, mężczyzna, nawet gdy ma dopiero kilka lat, musi panować nad sobą, nie
okazując uczuć. Chłopiec nie wie, co o
tym myśleć, zwłaszcza widząc zachowanie nowego kolegi z przedszkola, którym ma
się zaopiekować.
Szybko okazuje się, że ciągle płaczliwy i smutny
Anton stanie się kimś ważnym w życiu Gustava. Jednak zanim obaj zdadzą sobie
sprawę, że ich życia przypominają dziwną oś symetrii, będą musieli dowiedzieć
się, czego tak naprawdę oczekują od losu. Początki nie będą łatwe zwłaszcza dla
naszego małego narratora, który po wizycie nowego kolegi w jego domu, słyszy od
matki, że nie życzy sobie dalszych wizyt tego Żyda. Jak uparcie bowiem twierdzi,
to właśnie Żydzi zabili jej bohaterskiego męża, który teraz spogląda z portretu
w jej sypialni i wstydzi się za syna. Mały Gustav nie do końca wie, co Mutti ma
na myśli, zwłaszcza że mama jego nowego kolegi jest bardzo miła, ma ładny duży
dom i nawet zabiera go w weekendy na łyżwy. Dziwnym trafem to rodzina Antona
obdarza biedną półsierotę ciepłem, którego nigdy wcześniej nie doświadczyła. Zweibelowie
mają ku temu powód, o którym chłopiec dowie się podczas wspólnych wakacji w
Davos, gdzie po raz pierwszy zabawi się z Antonem „w bogów”.
Sonata Gustava to powieść zarówno
zachwycająca, jak również bardzo rozczarowująca. Dlaczego zestawiam ze sobą dwa
tak kontrastowe określenia? Cóż… Na to pytanie nie da się odpowiedzieć jednym
zdaniem. Pierwszą rzeczą, która mnie zaskoczyła był dość ambitny początek
książki. Rose Tremain postanowiła, bowiem oprzeć fabułę na dwóch płaszczyznach –
jawnej i ukrytej. Na pozór śledzimy okres dojrzewania i budowania relacji
między dwoma krańcowo różnymi bohaterami. Gustav to chłopiec z biednej i
niepełnej rodziny, który nie posiada nawet porządnego biurka, przy którym mógłby
się uczyć. Natomiast Anton ma piękny dom i kochających rodziców, którzy
zmuszają swoje dziecko do występów scenicznych, faszerując go przy tym lekami
oraz trzymając pod kloszem. Tak odmienne doświadczenia życiowe, wpływają na niejednoznaczną
relację między kolegami z klasy. Gustav codziennie jest dla Antona kimś innym.
Raz bywa przyjacielem, powiernikiem sekretów, skrytym kochankiem muzą, by nazajutrz
stać się wrogiem, mało znaczącym sąsiadem, parobkiem na każde wezwanie oraz
obiektem do okazania wyższości. Jaka jest więc istota więzi, która rodzi się
pomiędzy dwójką tak odmiennych od siebie ludzi? Tę zagadkę musi odkryć sam
czytelnik. Zadanie nie będzie proste, bo autorka co rusz wpędzi go w rodzaj dziwnego
napięcia, że jego przypuszczenia są błędne.
Pomimo że pierwsza część Sonaty
Gustava wydaje się najmniej dynamiczna, jest niemałą gratką dla tych, którzy lubią
ukryte odniesienia historyczne. Autorka w tym miejscu pisze o skutkach wojny i
wzroście antysemityzmu. Z perspektywy polskiego czytelnika, który zna aspekt
żydowski głównie w kontekście obozów koncentracyjnych, opisywana przez brytyjską
pisarkę sytuacja jest wręcz dziwnie nierealna. Tremain mówi, bowiem o tym, że
żydowska rodzina żyje na wyższym poziomie niż rodowici Helweci. Z historycznego
punktu widzenia nie jest wykluczone, że po wojnie, która zubożyła ludność całej
Europy, część Szwajcarów mogła poczuć zawiść wobec przybyszów, którzy odbierali
im pracę. Ale czy to oznacza, że Helweci mogli jawnie współpracować z nazistami
podczas II wojny światowej? Rose Tremain zdaje się to sugerować w rozdziale, w
którym pisze o wakacjach Gustava i Antona w Davos. To właśnie tam chłopcy
odnajdują stary opuszczony budynek, w którym tworzą wymyślony szpital. Byłaby to zwykła dziecięca zabawa jakich
wiele, gdyby nie fakt, że ostatniego dnia wakacji koledzy postanawiają
ostatecznie rozwiązać kwestię wymyślonych pacjentów, których muszą porzucić. Wspólnie
postanawiają, że jednego ze zmarłych podopiecznych spalą w ogromnym piecu,
znajdującym się w jednym z porzuconych pomieszczeń. Muszę przyznać, że był to dla
mnie najbardziej okrutny, ale także najmocniejszy fragment powieści mówiący o
tym, że nie znając dziejów, możemy podświadomie popełniać te same błędy, gdyż
jako ludzie z natury jesteśmy skłonni do zła.
Należy jednak nadmienić, iż jeśli
autorka miałaby w pełni trzymać się realiów historycznych, przywołany przed
chwilą fragment musiałby wyglądać nieco inaczej. Co prawda właśnie w kurorcie
znanym dzisiaj z forum ekonomicznego, w latach czterdziestych najprężniej
działała organizacja o nazwie Front Narodowy, zrzeszająca zwolenników nazizmu, jednakże
nie miała ona na tyle dużego wpływu na działania władz, by móc utworzyć obozy
koncentracyjne. Pomyłka autorki – o ile nie była zamierzona – mogła pojawić się
dlatego, że w omawianym okresie w Szwajcarii istniał przymus pracy dla imigrantów.
Wynikał on z faktu, iż niemal wszyscy rodowici mieszkańcy alpejskiego kraju
zdolni do czynnej służby wojskowej, zostali wezwani do koszar. W związku z
powyższym, osoby proszące o azyl, w zamian za bardzo skromną zapłatę, byli
kierowani do pomocy w gospodarstwach.
Druga część powieści przenosi nas
do roku 1937. To właśnie wówczas młodziutka i roześmiana Emilie – matka Gustava
– na jednym z jarmarków świątecznych poznaje Ericha. Dziewczyna jest pod tak
dużym wrażeniem urody zastępcy komendanta lokalnej policji, że postanawia za
wszelką cenę zaciągnąć go przed ołtarz. Jako że sam młodzieniec jest łasy na
kobiece wdzięki, rodzina Perle’ów wkrótce staje się faktem. Idyllę świeżo upieczonych
małżonków, przerywa wizja nadciągającej wojny. Erich coraz więcej czasu spędza
w pracy, a gdy wraca cały stres wyładowuje na swojej, nie do końca świadomej zagrożenia,
rozkapryszonej żonie. Pomimo, że Emilie przeżyje naprawdę traumatyczne chwile u
boku ukochanego, zawsze będzie on dla niej bohaterem. Kobieta podświadomie wyprze
istnienie wielu tajemnic w życiu swojego męża.
Wydaje się, że autorka Sonaty
Gustava celowo odwraca w tym wątku perspektywę, czyniąc ją bardziej kontrowersyjną,
a przez to ciekawszą. Kiedy śledzimy
losy młodego policjanta, który ratuje Żydów jedną pieczątką, wcale nie widzimy
w nim człowieka o szlachetnych pobudkach. Mężczyzna w pewien sposób żałuje, że po
zlitowaniu się nad jednym potrzebującym, pojawili się następni. Erich wraz z
pierwszym kłamstwem w dobrej sprawie poczuł, iż może wszystko. Nagięcie jednej,
bezdusznej zasady sprawiło, że mężczyzna automatycznie stwierdził, iż w życiu może
bezkarnie zdradzać i oszukiwać swoich najbliższych.
Po poznaniu dwóch części Sonaty
Gustava byłam niemal pewna, iż trafiłam na powieść wybitną, co było widoczne
chociażby w konstrukcji książki. Do tego momentu można traktować dotychczasową fabułę
jako dwa oddzielne opowiadania, które można czytać w dowolnej kolejności. Na
tym etapie jedyną postacią łączącą oba fragmenty jest Emilie. Kobietę postrzega
się najpierw jako antypatyczną matkę, której dopiero po poznaniu jej
wcześniejszych losów, można nieco współczuć, choć na pewno nie polubić. W tym
momencie fabuły najlepiej działa niedopowiedzenie i pewien dystans między
czytelnikiem a opowieścią, która przypomina kłucie emocji odbiorcy szpilką
przez aksamit. W moim przypadku było tak, iż pomimo tego, że czułam, iż śledzę
bieg wydarzeń od niechcenia, to mimowolnie je analizowałam. W pewnej chwili
pomyślałam, że to świetna propozycja dla tych, którzy chcieliby poznać aspekty związane
z II wojną światową, ale boją się, że ten temat będzie dla nich zbyt brutalny i
woleliby obserwować ją jedynie między wierszami. Co jednak stanie się, kiedy
autorka postanowi nagle zedrzeć zasłonę tajemnicy?
W trzeciej części ponownie wracamy
do bohaterów, których losy śledziliśmy na początku powieści. Dwaj chłopcy, którzy
szukali kiedyś swojej drogi, są już ustatkowanymi mężczyznami. Gustav prowadzi dość
znany, choć z czasem coraz słabiej prosperujący hotel, a Anton jest cenionym
wykładowcą w miejscowej szkole muzycznej. Obaj jednak nie są do końca
szczęśliwi. Gdy przed nauczycielem pojawia się szansa międzynarodowej kariery,
bez wahania decyduje się opuścić Matzlingen. Gustav nie ma czasu roztrząsać kwestii
wyjazdu przyjaciela, bo w jego życiu dość niespodziewanie pojawia się ktoś z
przeszłości jego ojca.
Do tej partii tekstu Sonaty
Gustava mam wiele zastrzeżeń. Największej zmianie ulega styl opowieści, który bezpowrotnie
traci dystans pomiędzy narratorem, a czytelnikiem. Nagle dostrzegamy coraz
więcej wymuszonych i melodramatycznych zagrywek autorki. Zupełnie jakby jakiś
redaktor stanął nagle za Rose Tremain i stwierdził, że czytelnicy są za głupi,
by zrozumieć, co pisarka chciałaby im przekazać. Brytyjska prozaiczka popada, więc nagle w
rodzaj dziwnego pośpiechu i aby uwypuklić puentę ponownie wprowadza postać
Lottie, która przybliża Gustavowi postać taty, którego nigdy nie poznał.
W gruncie rzeczy właśnie to
spotkanie jest przysłowiowym „gwoździem do trumny” dla na pozór świetnie
skonstruowanej historii. Trudno, bowiem logicznie wytłumaczyć poczynania
spokojnego i neutralnego dotąd hotelarza, który w pewnym momencie bez
konkretnego powodu, staje się wyzwolonym seksualnie mężczyzną. Zupełnie
nieracjonalne wydaje się też, że bohater, który w gruncie rzeczy zdaje sobie już
sprawę ze swojej odmiennej orientacji seksualnej, czuje się w moralnym obowiązku
zaspokajać wszystkie pragnienia ponad siedemdziesięcioletniej staruszki, która
być może była przyczyną mentalnego rozpadu jego własnej rodziny. Czy zamiast
dziwnego przywiązania, Gustav nie powinien czuć raczej nienawiści lub chociaż
żalu do kobiety, która ośmieliła się o cokolwiek go prosić?
Wspomniane wcześniej wzmocnienie
przekazu definitywnie niszczy to, co w moim odczuciu, w Sonacie Gustava najlepsze
– fałszywą neutralność, która objawia się w małych gestach. Telenowelowy finał
nijak się ma do tego, z jakiej perspektywy obserwowaliśmy wcześniejsze
wydarzenia. Autorka zabrnęła jednak w ślepą uliczkę, z której nie było wyjścia.
Nawet nie domyślacie się jak bolesne dla mnie jako czytelniczki, było uświadomienie
sobie jakieś osiemdziesiąt stron przed końcem książki, że jakkolwiek się ona
nie zakończy, będzie dla mnie totalnym rozczarowaniem. To trochę tak jakby wytrawnego
pianistę posadzić przed fortepianem i kazać mu grać najpierw klasykę, z której
jest znany, a następnie najnowsze hity muzyki dyskotekowej. Widać by było w tej
sytuacji jakiś dziwny fałsz, pomimo iż dobry muzyk potrafi zagrać każdy utwór
niezależnie od tego, z jakiego nurtu się wywodzi.
Gdybym miała w jednym zdaniu
polecić lub odradzić lekturę Sonaty Gustava najchętniej napisałabym przeczytajcie
dwie z trzech części, a ostatnią z nich sobie darujcie. Ja poznałam całość i
naprawdę tego żałuję. Trafiłam w swoim życiu na wiele gorszych fabuł, ale chyba
nigdy nie czułam się aż tak oszukana jak w tym wypadku.
[1] Rose Tremain, Sonata
Gustava, s. 10, Wydawnictwo W.A.B. 2017
[2] Kongres Wiedeński - (niem.
Wiener Kongress) – konferencja międzynarodowa przedstawicieli szesnastu państw
europejskich, trwająca od września 1814 do 9 czerwca 1815 roku w Wiedniu, zwołana
w celu rewizji zmian terytorialnych i ustrojowych spowodowanych wybuchem rewolucji
francuskiej i wojnami napoleońskimi oraz wypracowania nowych zasad ładu
kontynentalnego.
[3] Linia Maginota (fr. Ligne
Maginot) – nazwa stosowana na określenie francuskich fortyfikacji zbudowanych w
latach 1929–1934, a następnie wzmacnianych do 1939 na wschodnich granicach
państwa. Przeważnie, mówiąc o „Linii Maginota”, ma się na myśli najsłynniejsze
umocnienia – na granicach z Niemcami i Luksemburgiem.
[4]
Państwa Osi – państwa należące do jednego obozu działań wojennych, walczące
przeciw aliantom podczas II wojny światowej. Nazwa „oś” pochodzi od zwyczajowej
nazwy, nadanej sojuszowi Trzeciej Rzeszy, Włoch oraz Japonii.
[5] Wielki kryzys (ang. Great
Depression) – największy kryzys gospodarczy w historii kapitalizmu, który miał
miejsce w latach 1929–1933 i objął praktycznie wszystkie kraje (oprócz ZSRR) oraz
niemal wszystkie gałęzie gospodarki.
[6]
Procesy norymberskie - sądowe postępowania karne prowadzone w latach 1945–1949
przeciwko głównym zbrodniarzom III Rzeszy toczone przed Międzynarodowym Trybunałem
Wojskowym w Norymberdze.
***
Tekst powstał w ramach Dyskusyjnego Klubu Książki realizowanego przez Gminną Bibliotekę Publiczną we Frysztaku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zapraszam do komentowania. Czuj się jak u siebie i pisz co myślisz, nie bądź jednak wulgarny/a ani chamski/a. Będę wdzięczna za każdy komentarz.
P.S SPAM będzie bezceremonialnie usuwany. Jeśli chcesz polecić mi jakąś stronę, skorzystaj proszę z zakładki kontakt u góry strony i wypełnij tam odpowiedni formularz.