Autor: Victoria Gische
Tytuł: „Czas wojny, czas miłości"
Wydawnictwo: Kobiece
ISBN: 978-83-66134-14-0
Data wydania: 20 listopada 2019
Liczba stron: 304
|
„Jak ten czas szybko leci”. –
pomyślałam sobie pewnego ranka, otwierając maila od wydawnictwa Kobiece z
propozycją patronatu nad najnowszą książką Victorii Gische. Od mojej lektury Kochanki królewskiego rzeźbiarza minęło ponad pięć lat. Na patronat
ostatecznie się nie zdecydowałam, ze względu na brak czasu oraz w przeczucie,
że świeżutka powieść Ślązaczki może nie zachwycić mnie aż tak bardzo jak
poprzedni tytuł. Nie ukrywam, iż dziś nie jestem już tą samą czytelniczką, jaką
byłam we wrześniu 2014 roku. Mimo to nie mogłam oprzeć się pokusie, aby
poprosić o egzemplarz recenzencki już nie po to, by patronować mu medialnie,
lecz przeczytać Czas wojny, czas miłości na spokojnie przy kawie i ciastku.
Dziś wiem, że podjęłam najlepszą z możliwych decyzji. Wszystko dlatego, iż
niniejszy tekst nie będzie standardową recenzją (o ile taką kiedykolwiek
napisałam), lecz przede wszystkim zbiorem moich przemyśleń nad tym, dlaczego
tak fascynujący pomysł na wielotomową opowieść rodzinną został zamknięty
jedynie na nieco ponad trzystu stronach.
Jest styczeń 1891 roku. W
bibliotece małego dworku w Nieczujowie właścicielka majątku zastanawia się jak
przekonać syna, by nie brał ślubu z Aleksandrą Świerczyńską. Myliłby się jednak
ten, kto posądza Różę von Goch o cynizm, a tym bardziej o dążenie po trupach do
celu. Dobiegająca do pięćdziesiątki kobieta po prostu obawia się, że przez
przykry wypadek w dzieciństwie, narzeczona jedynego jej dziecka jest bezpłodna.
Henryk jest jednak nieprzejednany i już wkrótce dochodzi do ogromnego wesela.
Sama Róża po latach przyzna, że cieszy się, iż syn postąpił wbrew jej woli. To
właśnie ta niesubordynacja sprawiła, że jej najbliżsi mogli przeżyć w swoim
towarzystwie, choć kilka beztroskich i cennych chwil. Już niedługo, bowiem
rodzina von Goch przeżyła bezmiar tragedii, które wszystko zmieniły. Na świecie
pozostały wówczas jedynie trzy przedstawicielki rodu, które musiały stawić
czoło nie tylko bolesnym wspomnieniom, ale także skutkom dwóch wielkich wojen,
które zburzyły ich wewnętrzny spokój.
Myślę, że Victoria Gische wpadła
na świetny pomysł, aby osadzić fabułę swej powieści na przestrzeni pół wieku. Ludzie,
którzy przyszli na świat w pierwszej dekadzie XX wieku, podobnie jak moja śp. prababcia
Stefania, należeli, bowiem do pechowego pokolenia, które musiało przeżyć aż
dwie wojny światowe. Ciężko mi jako osobie, która nigdy nie doświadczyła tak
ciężkich chwil, zrozumieć skąd ta niezwykła generacja znajdowała siłę, by wciąż
na nowo odbudowywać swoje życie. Tym bardziej cieszę się, że autorka opisała
właśnie ten moment w historii świata.
"Widcombe Manor House, Bath" by Derek Harper is licensed under CC BY-SA 2.0 |
Czas wojny, czas miłości to
książka, gdzie nie ma złych bohaterów, ale są złe czasy, z którymi muszą sobie
radzić. Nie spotkacie tu, więc typowych czarnych charakterów, a każdej z
postaci będziecie mocno kibicować. Z czasem okaże się, że nikogo nie ominą
bolesne doświadczania, choć zawsze gdzieś na końcu drogi będzie migotać
światełko nadziei na lepsze jutro. Jak w życiu, jedni dojdą do celu, a inni
nigdy nie znajdą tego czego szukają. Może dzięki temu, najmocniejszym punktem
powieści jest wątek romansowy. Rozterki miłosne Leny, Tristana i Roana mają w
sobie atmosferę klasycznego romansu kostiumowego. Victoria Gische nie korzysta
z najpopularniejszych schematów, co sprawia, że czytelnik nigdy nie wie, czy
los połączy ponownie zakochanych. Obserwując decyzje bohaterów (a zwłaszcza
Leny), niejednokrotnie czujemy rozczarowanie zmieszane ze zdziwieniem, a
równocześnie powoli dociera do nas, że w tej historii nigdy nie miało być
sielankowego, hollywoodzkiego zakończenia rodem z komedii romantycznej.
Słodko-gorzki finał powieści pasuje, bowiem idealnie do zdumiewającej puenty,
która wybrzmiewa dopiero w przedostatnim rozdziale książki.
Głównym problemem okazała się
jednak objętość książki, która powinna być przynajmniej dwa razy grubsza. Nie
wiem, jaki limit znaków został narzucony pani Viktorii, ale okazał się on
zdecydowanie za mały jak na tak wiele wydarzeń. To wszystko sprawia, że
początkowe dziewięćdziesiąt stron powieści to nie tyle wprowadzenie do
poruszającej historii Leny, co istna gonitwa fabuły na złamanie karku. Victoria
Gische znalazła, co prawda świetny sposób na skondensowanie akcji książki w
listach, ale nie ukrywam, że z chęcią przeczytałabym o przedwojennych dziejach
rodziny von Goch zdecydowanie więcej.
W Kochance królewskiego
rzeźbiarza bardzo ceniłam tło historyczne, które nie było na pierwszym planie,
ale w moim odczuciu pozytywnie wpływało na treść. Niestety, w Czasie wojny,
czasie miłości to właśnie w tym elemencie, kryje się najwięcej
niewykorzystanego potencjału. Stwierdzenie, że Victoria Gische pominęła
kontekst historyczny jest co prawda kłamstwem, ale gdy spojrzymy z jaką
lekkością autorka wplata do swojej fabuły realne postacie historyczne jak Maria
Skłodowska-Curie czy Howard Carter[1]
to czasem chciałoby się krzyknąć: „Pani Victorio chcemy więcej!”. Pod tym
względem nie ucierpiał jedynie wątek wyjazdu Leny na wykopaliska do Egiptu.
Wiedząc o zamiłowaniu samej pisarki do tego tematu, cieszę się, że nasza główna
bohaterka również mocno interesuje się historią piramid. Szkoda jednak, że
wzmianki o zaborze rosyjskim, protestach żyrardowskich włókniarzy w 1883 roku
czy walk o niepodległość Irlandii[2]
są wspomniane jedynie w kilku zdaniach jako spoiwo fabularne. Wydaje mi się, że
to mógł być ukłon ze strony wydawcy dla wszystkich tych, którzy nie lubią wątków
historycznych. Jako że ja się do tej grupy nie zaliczam, mimowolnie szukałam w
treści książki wszystkich miejsc, gdzie autorka prawdopodobnie musiała pozbyć
się rozbudowanych opisów tła hisroryczno-obyczajowego.
Czas wojny, czas miłości to książka napisana naprawdę pięknym językiem. Muszę przyznać, że jestem pod wrażeniem progresu, jaki autorka poczyniła w tym względzie. Ilość sentencji, które wynotowałam z powieści, jest imponująca. Victoria Gische w bardzo sugestywny sposób pisze o wykwintnych potrawach oraz tradycjach mieszkańców Nieczujowa. Konstrukcja powieści również bardzo mi się podoba. Na początku rozdziału znajduje się słynny cytat, a poniżej miejsce i czas akcji, który będziemy obserwować. Niemałą rolę w fabule odgrywają listy, które skrótowo pokazują, co zmieniło się na przestrzeni danego okresu czasu, biorąc pod uwagę perspektywę konkretnego bohatera. Niestety, w książce nie brakuje powtórzeń, które mogą przeszkadzać szczególnie młodym czytelnikom. Natomiast starsze pokolenie będzie czuło się w tej konwencji zdecydowanie pewniej, dlatego Czas wojny, czas miłości może być świetnym prezentem dla mamy lub babci.
Podsumowując, Czas wojny, czas
miłości to całkiem sprawnie napisany romans obyczajowy z dość małą otoczką
historyczną. Przez większość fabuły to pozycja do bólu przeciętna, której nie
można ani odradzić, ani polecić. Mimo to, zakończenie podbija wartość tego
tytułu, pozostawiając w czytelniku wiele pytań bez odpowiedzi. Wydaje się
jednak, że Victoria Gische popełniła błąd, zamykając swoją fabułę w jednym
tomie. Jest to, bowiem idealny pomysł na piękną dylogię a nawet trylogię,
opowiadającą losy rodziny, której nie można nie polubić.
[1] Howard
Carter (1874-1939) – słynny egiptolog, odkrywca grobowca Tutenchamona.
[2] Irlandzka
wojna o niepodległość – wojna partyzancka w Irlandii prowadzona w latach
1919–1921 przeciwko wojskom brytyjskim.
*
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zapraszam do komentowania. Czuj się jak u siebie i pisz co myślisz, nie bądź jednak wulgarny/a ani chamski/a. Będę wdzięczna za każdy komentarz.
P.S SPAM będzie bezceremonialnie usuwany. Jeśli chcesz polecić mi jakąś stronę, skorzystaj proszę z zakładki kontakt u góry strony i wypełnij tam odpowiedni formularz.