Saga rodu
Poldarków jakiś czas temu podbiła moje czytelnicze serce. Po przeczytaniu
bardzo dobrego Rosa Poldarka i idealnej
w moim odczuciu Demelzy przyszedł
czas na sięgnięcie po kontynuację. Nie ukrywam, iż Jeremy
Poldark był dla mnie tomem, o
którego poziom bardzo się martwiłam. Jako wieloletnia czytelniczka mam
pełną świadomość, że niemal nierealnym jest stworzenie wielotomowego cyklu,
który nie zawierałby przynajmniej jednej słabszej części. Wbrew pozorom to wina
nie tylko autora, ale również nas – odbiorców, którzy z jednej strony chcą
poznawać dalsze losy ukochanych bohaterów, a równocześnie liczą, iż na każdym
kroku będą zaskakiwani. Tylko czy takim oczekiwaniom da się sprostać, zwłaszcza
w sytuacji, kiedy poprzedni tom był genialny? Sprawdźmy!
Po bolesnych wydarzeniach,
opisanych w Demelzie, Poldarkowie wciąż nie mogą doznać ukojenia. Do
znanych już zmartwień dochodzą nowe, które mogą doprowadzić rodzinę do
ostatecznego upadku. Ross zostaje oskarżony o rabunek dwóch statków, napaść i
podjudzanie miejscowej ludności do splądrowania wraków, co może skończyć się
dla niego nawet wyrokiem śmierci. Mężczyzna stawia wszystko na jedną kartę.
Sprzedaje udziały w kopalni i tuż przed procesem decyduje się, że sam wygłosi
mowę końcową. Francisa, mimo niesnasek z kuzynem, bardzo się o niego martwi.
Poczucie winy popchnie go do działań, które mogą skończyć się tragedią.