„Nic dwa
razy się nie zdarza
i nie
zdarzy. Z tej przyczyny
zrodziliśmy
się bez wprawy
i pomrzemy
bez rutyny”.
(fragment wiersza Nic
dwa razy Wisławy Szymborskiej)
Na jednym z ostatnich spotkań Dyskusyjnego Klubu Książki padło
pytanie, czy często wracamy do raz przeczytanych książek. Chyba zdziwiłam
wszystkich, gdy stwierdziłam, że sporadycznie wracam do czegoś, co już znam.
Gdy wypowiedziałam te słowa, usłyszałam od osoby, która zna mnie od czasów
szkolnych, iż to chyba kwestia mojego młodego wieku. Nie wykluczam takiej
ewentualności, chociaż podejrzewam, iż takie postępowanie wynika też z nieco
bardziej praktycznych względów. Czytając zwykle 1-2 pozycje w miesiącu, mam
wrażenie, iż ponowna lektura czegoś, co już poznałam jest stratą czasu, który
mogłabym poświęcić na poznanie Ksiąg
Jakubowych Olgi Tokarczuk, Pretendenta
do ręki Vikram Seth lub innej opasłej pozycji, która wciąż na mnie czeka. Z
drugiej strony silne jest we mnie przekonanie, że wchodzenie dwa razy do tej
samej rzeki jest dość ryzykowne. Dlaczego o tym wspominam?
Znów nastał grudzień i zbliża się Boże Narodzenie, stąd dziś czas na odrobinkę świątecznego klimatu. Będzie to też ostatni post inspirowany bezpośrednio „Kolejami losu” Judy Blume. Muszę przyznać, że sięgając po tę powieść na początku tego roku, nie spodziewałam się, że dzięki niej odnajdę tak dużo materiału do serii Muzyka między kartkami. Kiedyś jednak musi nastąpić moment pożegnania, a chyba nie ma lepszego sposobu, aby to zrobić niż zasypać was kilkoma znanymi świątecznymi utworami. Tym razem pozwoliłam sobie na lekkie odstępstwo od reguły. Zwykle staram się odwoływać do pierwotnych wersji piosenek, których tytuły odnajduję w książkach. W przypadku kolęd i piosenek promowanych w okresie przedświątecznym sytuacja jest o tyle ciekawa, że co roku powstaje wiele nowych wersji tych samych utworów. Tym razem nie mogłam powstrzymać się jednak przed wpleceniem do tego tekstu kilku nowszych aranżacji. A na koniec powrócę na moment powrócę na moment do świątecznego klimatu z ,,Ballady o ciotce Matyldzie"Magdaleny Witkiewicz,
W „Kolejach losu” Judy Blume przedstawia Boże Narodzenie w bardzo ciekawy sposób. Ma ono wymiar wieloreligijny. Miri Ammerman pochodzi z tradycyjnej, żydowskiej rodziny, lecz mimo to znakomicie odnajduje się wielokulturowej mozaice mieszkańców Elizabeth. Choć nastolatka, z racji swojej wiary, nie powinna obchodzić Gwiazdki to jednak i do niej przychodzi specjalny, żydowski Święty Mikołaj w niebieskim kubraczku ozdobionym gwiazdą Dawida. Dziewczyna bierze też czynny udział w szkolnych jasełkach, czemu nieco sprzeciwia się jej babcia Irene. Blume w swojej fabule nie porusza jednak otwarcie tematu nietolerancji. Widzimy tę sferę jedynie powierzchownie, lecz możemy domyślać się, że niektóre postacie byłyby skłonne do przejawów jawnej niechęci.
Opuśćmy jednak Stany Zjednoczone i przenieśmy się w realia naszego kraju. Joanka, czyli główna bohaterka „Ballady o ciotce Matyldzie” planuje spędzić święta w niemal w całkowitej samotności. To trudny dla niej okres, gdyż właśnie rozpadło się całe jej dotychczasowe życie. Siedzi z córeczką, nie wiedząc jeszcze, że przyjaciele nie pozwolą jej na zamartwianie się. Na razie pewne ukojenie przynosi jej słuchanie kolędy w wykonani Natalii Kukulskiej.
Jako, że już za kilka godzin zasiądziemy do wigilijnego stołu, nadszedł czas na świąteczne życzenia. Zawsze przy tej okazji mam niemałą zagwozdkę. Chciałabym, by moje dobre myśli dotarły zarówno do osób wierzących, jak również ateistów, więc niezależnie od tego, do której grupy należycie, wyciągnijcie z poniższych zdań to, co dla was najważniejsze. Z okazji Bożego Narodzenia, życzę wam zdrowych, spokojnych, radosnych Świąt. Niech przełamywanie się opłatkiem będzie dla nas czasem, choć chwilowego, prawdziwego pojednania i uświadomienia sobie, czym tak naprawdę jest dla nas tych kilka grudniowych dni. Cieszmy się wszystkim, co jest dla nas ważne: rodzinnym ciepłem, kolędami i pysznym jedzeniem. Niech Święty Mikołaj, Gwiazdor albo Aniołek przyniesie wam wyłącznie trafione, wymarzone prezenty i całe stosy książek, a nadchodzący Nowy Rok będzie znacznie lepszy od tego, który właśnie mija.
O Śmierci dziekana Zofii Tarajło-Lipowskiej dowiedziałam się około dwa lata temu dzięki recenzji autorstwa Aleksandry Urbańczyk dla czasopisma Forum akademickie. Bardzo sobie cenię teksty Oli ze względu na ich merytoryczność i obiektywizm. Zwykle po przeczytaniu konkretnego omówienia doskonale wiem, czy dana książka ma szansę przypaść mi do gustu. W przypadku Śmierci dziekana było jednak inaczej. Po poznaniu opinii byłam totalnie zdezorientowana. Z jednej strony sam pomysł na umieszczenie zbrodni w środowisku uniwersyteckim, wydał mi się bardzo oryginalny, ale równocześnie, jako że nigdy nie byłam studentką, bałam się, że nie odnajdę się w ukazanej rzeczywistości. Miałam także wrażenie, że będę obcowała z książką wychodzącą poza schematy, do których zdążyłam się przyzwyczaić. Na tamten moment nie byłam na to gotowa. Kiedy kilka miesięcy temu pojawiła się możliwość przeczytania wspomnianej powieści, nie pamiętałam już o swoich wątpliwościach. Przypomniałam sobie o nich dopiero, kiedy zaczęłam lekturę.
Zbliżają się Święta Bożego Narodzenia, a na moim blogu to coroczny czas, gdy zachęcam was do pomocy innym - tym razem wspólnie z Fundacją Malak i ojcem Adamem Szustakiem. W listopadzie przeżywaliśmy I Światowy Dzień Ubogich. Jego obchody trwały cały tydzień. Nie chcemy zatrzymać się na jednorazowym wydarzeniu, ale pójść o krok dalej.