Zwykło się uważać, że błyskawica nie trafia dwa razy w to samo miejsce, ale to stwierdzenie nie ma potwierdzenia w rzeczywistości. Ponoć w sam budynek Empire State Building pioruny trafiają około stu razy w ciągu roku. Myślę, że jako ludzie, wmawiamy sobie, iż zjawiska i tragedie, których z pewnych względów nie możemy racjonalnie pojąć i im przeciwdziałać, wolimy potraktować, jako pewnego rodzaju przypadek. Co się stanie, kiedy ten „przypadek” się powtórzy? Właśnie z taką sytuacją muszą zmierzyć się bohaterowie książki Koleje losu Judy Blume.
10
lutego 1987 pięćdziesięcioletnia dziennikarka wsiada do samolotu, nie mogąc
pozbyć się strachu graniczącego z paniką. Od wielu lat kobieta korzysta z
transportu lotniczego, ale przed każdą kolejną podróżą towarzyszą jej ogromne
emocje, które są wynikiem traumatycznych wydarzeń z dzieciństwa. Jakich? To
bardzo długa i niezwykle rozbudowana historia.
11
grudnia 1950 roku informacją dnia była jakże elektryzująca wieść, że
amerykańska telewizja po raz pierwszy w historii przeprowadziła bezpośrednią
relację z zapalenia lampek na najsłynniejszej bożonarodzeniowej choince przy
Rockefeller Plaza w Nowym Jorku. Dla mieszkańców miasta Elizabeth w stanie New
Jersey był to jeden z ostatnich momentów, gdy byli jeszcze przeświadczeni o
tym, że żyją w miejscu, gdzie nic złego nie może się przydarzyć. 16 grudnia
rozgrywa się, bowiem tragedia, która zmienia wszystko. Samolot amerykańskich
linii lotniczych z 69 osobami na pokładzie rozbija się o brzeg rzeki
Elizabeth. Dla wszystkich to wydarzenie jest szokiem. W Stanach
Zjednoczonych wszak trudno sobie wyobrazić przemierzanie setek kilometrów bez
transportu lotniczego. Tylko jak pozbyć się niepokoju, że sytuacja się nie
powtórzy? Dlaczego Elizabeth zostało nazwane miastem katastrof lotniczych? Czy
nad tym miejscem zawisło fatum?
Tych,
którzy pomyśleli właśnie, że Koleje losu to powieść katastroficzna, muszę
zmartwić. Choć tragedie są w tej książce elementem dość ważnym, to jednak
stanowią tylko pewnego rodzaju punkt odniesienia. To troszkę jak z kamykiem,
który wrzucony do jeziora, powoduje kręgi na wodzie. Autorka, zaczyna fabułę od
swoistego trzęsienia ziemi, by pokazać, że tragiczne wydarzenia mają często
dużo szerszy zasięg, niż można przypuszczać i bywają przyczyną nieoczekiwanych
zmian. Tylko jak w tej niecodziennej sytuacji, mają odnaleźć się młodzi ludzie,
dla których upadek samolotu będzie tożsamy z końcem ich beztroskiego
dzieciństwa?
Miri
Ammerman to pogodna nastolatka, mieszkająca w tradycyjnej żydowskiej rodzinie z
mamą, babcią i ukochanym wujkiem Henrym. W jej życiu nie brakuje miłości, mimo
iż dziewczynka nigdy nie poznała ojca, który nawet nie wie o jej istnieniu.
Piętnastolatka jest owocem młodzieńczego szaleństwa Rusty, która będąc w wieku,
w jakim jest aktualnie jej córka, zaszła w nieplanowaną ciążę ze swoim
pierwszym chłopakiem. Trudno się dziwić, że kobieta boi się, że jej jedyne
dziecko powtórzy te same błędy. Aby tego uniknąć, Rusty stara się nawiązać
dobry kontakt z Miri, ale nadmierna troska buduje między bohaterkami coraz
większy dystans. Swoją wnuczkę całym sercem kocha również babcia Irene, która
wciąż ma w bolesną świadomość, że życie Rusty mogłoby potoczyć się inaczej,
gdyby nie zaufała chłopcu z czerwonym chevroletem z rozkładaną kanapą. Pomimo
zaistniałych na tym tle zgryźliwości nie ulega wątpliwości, że każdy członek
rodziny może na siebie liczyć w każdej sytuacji.
Osnerowie
są uznawani za ludzi sukcesu. Arthur to ceniony w lokalnej społeczności
stomatolog, który leczy wielu bogatych pacjentów, co ma bezpośrednie odbicie w
statusie jego rodziny. Mężczyzna pomaga również biednym, co sprawia, że nie ma
w zasadzie czasu dla bliskich. Corine jest na pozór przykładną żoną, choć jej
relacje z mężem są coraz chłodniejsze. Para stara się przetrwać kryzys, zapominając
o tym, że ich trójka dorastających dzieci potrzebuje wsparcia jak nigdy
wcześniej. Na szczęście Natalie może w każdej sytuacji liczyć na wsparcie
swojej najlepszej przyjaciółki. Dziewczynki, pomimo zróżnicowanej pozycji
społecznej oraz innych przekonań, mogą powiedzieć sobie praktycznie wszystko. I
tak pewnego dnia Natalie wyznaje koleżance swój największy sekret. Katastrofa
sprawiła, że dziewczynka słyszy głos słynnej tancerki, która zginęła w czasie
feralnego lotu, a dodatkowo jest przekonana, że ta przelała na nastolatkę
talent taneczny. Miri nie wie, co o tym myśleć. Czy powinna o wszystkim
powiedzieć ojcu dziewczyny, a może zachować tajemnicę wyłącznie dla siebie, by
nie zawieźć zaufania Natalie?
"Ballerina" by Martin Tůma is licensed under CC BY-NC-SA 2.0 |
Christina
Demetrious odbywa praktyki zawodowe w gabinecie O. Tak naprawdę miejsce pracy
jest dla siedemnastolatki odskocznią od rodzinnego systemu nakazów i zakazów,
gdzie dziewczyna ma już zaplanowaną całą przyszłość. Plan matki wszak jest
prosty. Najpierw córka obędzie staż, a potem mama znajdzie jej odpowiedniego
greckokatolickiego męża, któremu Christina urodzi gromadkę dzieci. Oczywiście,
w przerwach między karmieniem a przewijaniem dziewczyna będzie dobrowolnie i
bezpłatnie pomagać bliskim w rozwoju rodzinnego biznesu. Prawdopodobnie
bohaterka nie miałaby nic przeciwko takiemu scenariuszowi, gdyby nie fakt, że
jej życie coraz częściej przypomina koszmar rodem z pierwszych stron bajki o
Kopciuszku. Nic, co robi Christina, nie jest dość dobre, by zasługiwało
na pochwałę, a każde spóźnienie choćby o pięć minut kończy się serią pretensji
zarówno ze strony matki jak i starszej „idealnej” siostry Atheny. Trudno się
dziwić, że nastolatka stojąca u progu dorosłości, szuka wszędzie choćby
namiastki ciepła i miłości, zwłaszcza, że w dziewczynie budzi się potrzeba rozmowy
o intymności. Choć matka Christiny prowadzi dobrze prosperujący butik z
bielizną, to gdyby wiedziała się, o czym myśli córka, z pewnością wyrzuciłaby
ją z domu. Na szczęście blisko nastolatki jest ktoś, kto chętnie jej wysłucha.
Czy jednak dziewczyna zauważy wyciągniętą w jej kierunku pomocną dłoń?
Gdyby
spojrzeć na fabułę Kolei losu jednowymiarowo, łatwo dojść do przekonania, że
to opowieść przede wszystkim o dojrzewaniu i tej jednej chwili, gdy z dzieci
zmieniamy się w dorosłych. Nagle zaczynamy dostrzegać to, przed czym wcześniej
chronili nas rodzice. Zderzenie się z realnymi problemami, z których
istnienia dotąd nie zdawaliśmy sobie sprawy, nie jest łatwe. Fabuła
powieści to kilkanaście historii, które dopiero po nałożeniu na siebie, składają
się na obiektywny obraz. Jedną sytuację widzimy zwykle z perspektywy kilku
bohaterów. Zmusza to odbiorcę do konfrontacji różnych punktów widzenia. W tym
miejscu widać pewien kunszt, który w mojej opinii, wyróżnia Judy Blume. Pisarka
jest postrzegana w USA głównie, jako twórczyni powieści dla młodego czytelnika,
więc wydawałoby się, że w literaturze dla dorosłych będzie miała tendencję a do
infantylizmu. Tymczasem, wszyscy bohaterowie powieści są traktowani bardzo
poważnie, chociaż – co należy podkreślić – autorka inaczej opisuje postrzeganie
rzeczywistości przez piętnastolatków, a inaczej przez siedemnastolatków. W
losach Miri, Natalie i ich rówieśników niektóre problemy są niejako ukryte, bo
same postacie nie umiałyby ich nazwać lub wyjaśnić. Tutaj Blume liczy na
inteligencję odbiorcy, który odkryje drugie dno. Poruszanych tematów jest tutaj
sporo: anoreksja, przemoc czy molestowanie dzieci. W przypadku Masona on sam
nie jest do końca świadomy tego, że tak naprawdę doświadcza złego dotyku. To
odkrywa dopiero osoba czytająca, która ma świadomość dwuznaczności sytuacji. W
przypadku bohaterów tylko o dwa lata starszych nie ma już owijania w bawełnę,
stąd Koleje losu to pozycja raczej dla dorosłych, mimo iż na pozór
obserwujemy głównie dziecięcą sielankę. Tym, którzy nie do końca
rozumieją, co mam na myśli, polecam film „12 lat i koniec” w reżyserii Michaela
Cuesta, gdzie twórcy użyli zbliżonego schematu ukrycia tragizmu w zwykłej
codzienności.
Muszę
przyznać, że początkowo nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że książka Judy Blume
nie znajdzie zbyt wielu polskich czytelników. Tak naprawdę przez pierwsze
dwieście stron powieści losy bohaterów są jedynie tłem dla ukazania szerokiej
mozaiki społeczno-kulturalnej Stanów Zjednoczonych. Blume jest niesamowicie
skupiona na detalach. Opisuje niemal każdy element od samej atmosfery,
panującej w czasie rozgrywania się powieści, aż po tytuły książek oraz filmów,
które nasi bohaterowie mogli słuchać lub oglądać. Dla uwidocznienia jak
szczegółowe są to informacje, posłużę się przykładem. Jeden z bohaterów
powieści dostaje bardzo niezwykły prezent. Jest to wybór kilku opowiadań, wśród
których znajdziemy Idealny dzień na ryby Salingera. Niby to nieznaczący
szczegół, ale gdyby czytelnik sprawdził datę wydania tego szkicu, zorientuje
się, iż sytuacja opisana w książce ma miejsce kilka miesięcy przed premierą
wydawniczą zbioru zawierającego wspomniane wcześniej opowiadanie. Co robi w tej
sytuacji autorka? Pisząc o bileciku dołączonym do prezentu, wspomina, że
darczyńca otrzymał maszynopis od znajomego, który wkrótce zamierza wydać Dziewięć opowiadań Salingera! Trudno dziwić się, że Koleje losu powstawały
aż cztery lata. Tylko czy było potrzebne aż tak drobiazgowe odwzorowanie
rzeczywistości? Dla polskiego czytelnika będzie to na pewno spora dawka wiedzy o życiu Amerykanów w latach pięćdziesiątych, choć pewnie znajdą się i tacy,
którzy powiedzą, że to dłużyzna. Tutaj należy wspomnieć o wkładzie polskiej
tłumaczki Katarzyny Peteckiej-Jurek, która uzupełniła przekład o niezbędne przypisy,
ułatwiające zrozumienie kontekstu polityczno-kulturalnego oraz odnalezienie
wspomnianych w tekście tytułów filmów i piosenek. Tu jednak mała uwaga.
Przypisu dotyczącego Buszującego w zbożu radzę nie czytać, jeśli macie w
planach poznanie najsłynniejszej powieści Salingera.
"Flying into San Francisco" by ebatty is licensed under CC BY-NC-SA 2.0 |
Judy Blume zapewne spodziewała się, że
jej powieść wywoła sporo emocji z racji opisania trzech katastrof lotniczych,
które wydarzyły się naprawdę w okresie zaledwie trzech miesięcy w okolicach
lotniska Newark w stanie New Jersey[1].
Autorka przedstawia te tragiczne wydarzenia w dość ciekawy sposób. Początki
kolejnych rozdziałów są artykułami prasowymi, pisanymi przez Henry’ego
Ammermana. To bardzo suche informacje, które znamy z gazet codziennych, gdzie
dziennikarz stara się być obiektywnym, ale równocześnie uwydatnia
najokrutniejsze aspekty tragedii. Taki zabieg mocno polaryzuje z dalszą częścią
rozdziału, gdzie stykamy się z subiektywnymi odczuciami postaci. To właśnie w
takich momentach rodzi się bohaterstwo. Równocześnie widać, że nawet największe
nieszczęście, może być dla niektórych początkiem drogi do sukcesu, niezależnie
od tego jak okrutnie to nie brzmi. Amerykańska pisarka potrafiła przeanalizować
istotę wzrostu przerażenia wśród mieszkańców Elizabeth. Najpierw widzimy szok i
solidarność mieszkańców, którzy w obliczu tragedii potrafią się zjednoczyć.
Druga katastrofa przynosi ze sobą zdziwienie połączone z niepokojem, które
potrzebuje tylko iskry, by zamienić się w nieokiełznaną panikę. To na tym
etapie budzą się w społeczeństwie teoria spiskowe. Nie zabraknie ich również w
rozmowach nastolatków, którzy będą zastanawiać się, czy kosmici nie mają
znaczącego wpływu na zaistniałą sytuację. Muszę się wam przyznać, że w
trakcie lektury odczuwałam pewien rodzaj podskórnego strachu. Nie jest to
jednak uczycie podobne do tego, jakie towarzyszy czytelnikowi w trakcie
poznawania thrillerów czy horrorów. To raczej głęboki niepokój, że nigdzie nie można
czuć się bezpiecznie.
Nieco
zdezorientowała mnie lekka niekonsekwencja, jeśli chodzi o kwestię podziału tej
powieści. Każda część to maksymalnie kilka tygodni, podzielonych na konkretne
dni. Rozdziały rozpoczynają się od artykułu opatrzonego konkretną a datą, po
którym następuje właściwa część fabuły, rozbita na podrozdziały, oznaczone
imionami bohaterów. Autorka nie stosuje jednak, jak można by przypuszczać z
kontekstu, narracji pierwszoosobowej, lecz trzecioosobową, co początkowo może
przeszkadzać w czytaniu. W środkowej części książki podrozdziały określają
wydarzenia, by później znów powrócić do znanej z początku publikacji konwencji.
Podejrzewam, że Judy Blume przez kolejne miesiące pracy nad Kolejami losu wielokrotnie zmieniała nazwy podrozdziałów i ktoś na szczeblu redakcyjnym po
prostu nie zwrócił uwagi, że przydałoby się tu ujednolicenie pomysłu na tytuły
tych małych partii tekstu.
Reasumując, Koleje losu to powieść, którą można interpretować na wielu poziomach. Książka
Judy Blume, choć jest skierowana do ambitnego i cierpliwego odbiorcy, może
zainteresować również tych, którzy lubią historie o dojrzewaniu nastoletnich
bohaterów. To czy skupicie się na powierzchownej warstwie fabularnej, czy
zechcecie odkryć kolejne, według mnie dużo ciekawsze, aspekty powieści zależy
tylko i wyłącznie od was. Sarah Larson na łamach New Yorkera porównała Koleje
losu do dokonań Dostojewskiego i Ferrante. Czy słusznie? O tym musicie
przekonać się sami. Według mnie wydawnictwo Zysk oddało w ręce polskich czytelników
naprawdę dobrą powieść, którą warto poznać.
[1] Chodzi odpowiednio o katastrofy
lotów Miami Airlines C-46 (16 grudnia 1951), American Airlines 6780 (22 stycznia
1952) oraz wydarzeń z dnia 11 lutego 1952.
Pierwotnie tekst ukazał się na portalu Z kamerą wśród książek.
Powiązane wpisy
x
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zapraszam do komentowania. Czuj się jak u siebie i pisz co myślisz, nie bądź jednak wulgarny/a ani chamski/a. Będę wdzięczna za każdy komentarz.
P.S SPAM będzie bezceremonialnie usuwany. Jeśli chcesz polecić mi jakąś stronę, skorzystaj proszę z zakładki kontakt u góry strony i wypełnij tam odpowiedni formularz.