Muszę przyznać, że bardzo rzadko
wybieram książki, w których dużą rolę odgrywa sielankowa atmosfera małego
miasteczka. Może wynika to z faktu, iż sama mieszkam na prowincji, a
„cukierkowość” niektórych powieści po prostu mnie odstrasza. Jednak w opisie Blisko
i bezpiecznie było coś, co zmusiło mnie, by tym razem zaryzykować i udać się w
literacką podróż do Mitford. Niestety już kilka minut po zamówieniu egzemplarza
recenzenckiego okazało się, że będę miała okazję czytać jedenasty tom serii,
którą wydawnictwo Zysk i S-ka sukcesywnie wydaje od 2008 roku. Czy więc
warto zaczynać tę klimatyczną historię od środka? Zanim odpowiem na to
pytanie, przybliżę nieco fabułę najnowszej odsłony cyklu stworzonego przez Jan
Karon.
Ojciec
Tim Kavanaugh wraz z żoną wraca z wakacji w Irlandii, gdzie przeżył trudne
chwile, odkrywając mroczne tajemnice swojej rodziny. Wszystko, czego teraz
pragnie to odzyskać spokój ducha i nacieszyć się emeryturą, na którą przeszedł
kilka lat wcześniej. Sęk w tym, iż były pastor nie potrafi przejść w stan
spoczynku, zwłaszcza że po zakończeniu posługi kapłańskiej, wbrew przyjętym
zasadom, pozostał wśród swoich byłych parafian, często służąc im radą i
modlitwą. Po miesiącach nieobecności mężczyzna odkrywa wiele z pozoru mało
istotnych różnic, które zmieniają oblicze Mitford, a to dopiero początek
problemów. W niedługim czasie okazuje się, że aktualny duszpasterz Lord’s
Chapel niezbyt dobrze radził sobie z integracją ze specyficzną społecznością, a
do tego zdradzał żonę, z którą właśnie zamierza się rozwieść. Kongregacja
próbuje nakłonić ojca Tima, by przez kilka miesięcy kierował swoją byłą
parafią, ale ten się waha, zważywszy, że również inni potrzebują jego wsparcia,
przeżywając swoje małe i wielkie dramaty.
Tymczasem
urocza właścicielka Księgarni Szczęśliwych Zakończeń, Hope, przeżywa
najlepszy i zarazem najbardziej stresujący okres w swoim życiu. Gdy na teście
ciążowym dziewczyna odkrywa dwie upragnione kreski, jej radość miesza się z
niepokojem. Po tym, jak poroniła boi się cieszyć z dobrej nowiny, podświadomie
czując, że coś jest nie w porządku. Jej złe przeczucia wkrótce okazują się
uzasadnione. Lekarze diagnozują łożysko przodujące, co jest bezpośrednim
zagrożeniem zarówno dla nienarodzonego dziecka, jak również przyszłej mamy.
Hope musi diametralnie zmienić swoje przyzwyczajenia i modlić się o szczęśliwe
rozwiązanie. I tu pojawia się kolejny problem. Kobieta nie może pozwolić sobie
na zamknięcie księgarni, która jest jedynym źródłem utrzymania jej rodziny, a
wizyty u lekarza przecież sporo kosztują. Jedynym sensownym rozwiązaniem jest
znaleźć odpowiednie zastępstwo. A może Tim Kavanaugh mógłby się tym zająć?
Przecież to jedyna osoba, która zauważyła, że dom Irene McGraw jest otwarty i
zapobiegł potencjalnej kradzieży. Czy to oznacza, że Mitford nie dba o swoich?
Jeśli
chodzi o postać Timothy’ego to okazała się ona dla mnie odwróconą wersją
doktora House’a. Co mam na myśli? Otóż, o ile w sławnym serialu główny bohater
wychodził z założenia, że wszyscy kłamią, o tyle nasz duchowny stoi na zgoła odmiennym
stanowisku, szukając w każdym choćby okruszka dobra. Mężczyzna jest z
natury introwertykiem, który od wielu lat zmaga się ze skrywaną depresją, a na
co dzień robi wszystko, żeby pomagać potrzebującym. Oczywiście w imię
chrześcijańskiej miłości. W tym aspekcie poznajemy również losy Sammy’ego,.
Chłopak sprawia ogromne kłopoty wychowawcze, doświadczona nauczycielka muzyki,
która sprawuje nad nim opiekę, powoli zaczyna tracić cierpliwość. Staje się
jasne, że jeśli nic się nie mieni, siedemnastolatek w najlepszym razie wyląduje
na ulicy, a w najgorszym upomni się o niego jakiś ośrodek poprawczy bądź
więzienie. Przez wzgląd na adoptowanego syna, ojciec Tim podejmie ostatnią
próbę ratowania młodszego brata Donoleya. Metody, którymi posłuży się Timothy, okażą
się dość „rewolucyjne”, ale czy skuteczne?
Muszę
przyznać, że początkowo nie mogłam się wtopić w fabułę powieści i to wcale nie
dlatego, że zaczęłam ten cykl od środka. To przykład bardzo klasycznego
podejścia do tworzenia prozy obyczajowej. Tu akcja snuje się bardzo leniwie.
Amerykańska pisarka stara się pokazać emocje i przeżycia bohaterów w szerszej
perspektywie, stąd nie można tej pozycji uznać za sagę rodziną, choć znaczna
część narracji to dialogi i przemyślenia byłego pastora. Każda ukazana mini
historia staje się częścią większej całości, czyli dziejów prowincjonalnego
miasteczka. W tym miejscu należy pochwalić autorkę a niezwykle realne
przedstawienie charakterystyki malutkiej miejscowości, gdzie jest jeden sklep,
wszyscy wszystkich znają, a plotki rozchodzą z prędkością światła. Znajdziemy
tu więc lokalną gwiazdę, wiecznego zrzędę czy nieradzącego sobie z życiem,
lekko upośledzonego chłopca o gołębim sercu. Poznamy wady i zalety braku
anonimowości i problemy przekazane czasem bardzo poważnie, a niekiedy z
przymrużeniem oka.
Grafika nie jest kompletna (gdy powstał mój tekst, na rynku wydawniczym nie było jeszcze finalnego tomu cyklu pt. W słońcu i deszczu. |
Największą
zaletą Blisko i bezpiecznie jest podwójne dno tej powieści, gdzie pod
kołderką pozornie mniej ważnych wydarzeń, odkrywamy uniwersalne wartości. Tym
razem Jan Karon pochyla się nad zagadnieniem wejścia w jesień życia. Autorka
jakby nieco w tle pokazuje ten trudny moment w życiu człowieka. Dzięki temu
wątek jest zarazem delikatny i głęboki, lecz nie przytłacza fabuły. Z wiekiem
zwykle coraz trudniej przystosowujemy się do zmian i musimy zaakceptować, iż
nie będziemy tak silni jak kiedyś. Amerykanka pokazuje to przez zabawne
sytuacje, dając czytelnikowi bodziec do przemyśleń.
Książka
jest wręcz kopalnią cytatów literackich, więc jeśli je lubicie, zaopatrzcie się
w notatnik. Warto też wspomnieć o polskich odniesieniach w fabule. Jedna z
bohaterek, którą odnajdujemy w powieści, ma nie tylko polskie korzenie, ale
jest także gwiazdą filmową. Ojciec Tim natomiast w wolnych chwilach czyta „Quo
vadis” Henryka Sienkiewicza.
Czas
odpowiedzieć na pytanie, które postawiłam na wstępie. Czy cykl W moim Mitford
można czytać nie po kolei? Trzeba przyznać, że Karon zrobiła wszystko by tak
było. Nie musicie obawiać się, że czegoś nie zrozumiecie, bo w odpowiedniej
chwili zostaną przywołane odpowiednie wspomnienia. Równocześnie te odwołania
sprawiają, iż z miejsca zapragniecie sięgnąć po wcześniejsze tomy. Trzeba
jednak powiedzieć otwarcie, że ta powieść dużo bardziej będzie odpowiadać
babciom niż wnuczkom. Sporo miejsca autorka poświęciła na wątek religijny, stąd
jeśli macie problem z aspektami wiary w powieściach, lepiej rozważcie inną
lekturę. Dla mnie dużo większym problemem okazała się urywana narracja, która
domyślnie przypomina czas rzeczywisty. Mimo moich zastrzeżeń, jestem
przekonana, że jeszcze nie raz zawitam do Mitford, bo kto chociaż raz zawita do
tego urokliwego miasteczka, będzie tam wracał regularnie.
Pierwotnie tekst ukazał się na portalu Z kamerą wśród książek.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zapraszam do komentowania. Czuj się jak u siebie i pisz co myślisz, nie bądź jednak wulgarny/a ani chamski/a. Będę wdzięczna za każdy komentarz.
P.S SPAM będzie bezceremonialnie usuwany. Jeśli chcesz polecić mi jakąś stronę, skorzystaj proszę z zakładki kontakt u góry strony i wypełnij tam odpowiedni formularz.