Autor: Magdalena Zimny-Louis
Tytuł: „Zaginione"
Wydawnictwo: Świat Książki
ISBN: 978-83-80315-46-4
Data wydania: 2 czerwca 2016
Liczba stron: 382
|
Do niedawna niewiele mówiło się o burzliwej i trudnej
historii Armenii. W ostatnich latach coraz częściej jednak wraca się chociażby
do tematu ludobójstwa Ormian, które miało miejsce w latach 1915-1917. We wspomnianym okresie na skutek
rozporządzenia rządu tureckiego zmarło 1.5 miliona osób narodowości ormiańskiej
i asyryjskiej, która na skutek przymusowej deportacji, była de facto skazana na
śmierć na skutek głodu, rozstrzelań i cicho wspieranych przez władze tureckie
ataków Kurdów[1].
Te traumatyczne wydarzenia nie są jedynymi smutnymi kartami w dziejach maleńkiego
kraju rozciągającego się współcześnie w północno-wschodniej części Wyżyny
Armeńskiej. Po zwycięstwie Rewolucji
Październikowej, Armenia w dn. 29 listopada 1920 weszła, bowiem w skład ZSRR, co
ujawniło, istniejące już wcześniej, problemy wewnętrzne zaostrzone tylko przez
nieprzemyślane wytyczenie granic nowych republik przez Związek Radziecki.
Punktem spornym był przede wszystkim obszar Nachiczewanu i
Karabachu, które jeszcze w latach dwudziestych XX wieku były w czterdziestu
procentach zamieszkiwane przez ludność pochodzenia ormiańskiego. Wspomniane
obszary zostały włączone do terytorium Azerbejdżanu, co spowodowało masowe
migracje osób, które w obawie przed rzezią ze strony Azerów, musiały na zawsze
opuścić swoje domy. Nie obyło się też bez działań, które dążyły do ponownego
przyłączenia spornych terenów do Armenii. Każdy przejaw uniezależnienia się
spotykał się jednak z ostrą, a czasami wręcz brutalną reakcją władz w Baku.
Przykładem może być sytuacja, kiedy w zemście za żądanie mieszkańców jednej z
miejscowości Górskiego Karabachu, aby przewodniczącym lokalnego kołchozu został
Ormianin, odpowiedziano nagłym pogromem wioski. Mimo to wielu miejscach regionu
odbyły się zebrania kolektywów, których wynikiem było przyjęcie przez Rady
Delegatów Górskiego Karabachu rezolucji, mającej na celu przyłączenie obwodu do
granic republiki armeńskiej. Dodatkowo w ramach poparcia wiele osób brało
udział w manifestacjach ulicznych.
Widok Górskiego Karabachu (fot. Marcin Konsek) |
Powróćmy jednak jeszcze na moment do 1988 roku, który był
dla Armenii trudny nie tylko ze względów geopolitycznych. 7 grudnia o godzinie
10.41 doszło do jednej z najtragiczniejszych katastrof naturalnych w historii
kraju. Trzęsienie ziemi o sile powyżej dziewięciu stopni w skali Richtera
najbardziej dotknęło miasta Leminakan i Spitak, które zostały niemal
doszczętnie zniszczone. O skali tragedii może świadczyć fakt, że jej skutki
były widoczne w promieniu 50 km od epicentrum katastrofy. Nieprzychylną
okolicznością była godzina trzęsienia, gdyż w tym czasie większość osób
znajdowała się wewnątrz budynków, w których uczyła się bądź pracowała. Sama
akcja ratunkowa nie należała do najłatwiejszych. Trwałemu uszkodzeniu uległy
sieci gazowe, wodociągowe i elektryczne, a na nieuprzątniętych jeszcze z gruzu
ulicach, wybuchały pożary. Padający śnieg i niska temperatura minimalizowały
szanse przeżycia przysypanych ludzi. Na domiar złego, na skutek kataklizmu
zniszczeniu uległa większość punktów medycznych, a 90% pracującego w nich
personelu poniosło śmierć pod gruzami. Na trudną sytuację szybko zareagowała
społeczność międzynarodowa, która zaoferowała pomoc m.in. w poszukiwaniach przy
użyciu psów tropiących. Ostateczna statystyki ofiar były jednak druzgocące. W
wyniku katastrofy śmierć poniosło 26 tysięcy osób, a niemal pół miliona
straciło dach nad głową. Rozmiar tragedii poruszył wiele osób na całym świecie,
które w geście solidarności zbierały datki oraz niezbędne artykuły. Jedną ze
szczególnych inicjatyw był specjalny koncert pod hasłem „Muzyka dla Armenii”
zorganizowany przez francuskiego piosenkarza o ormiańskim pochodzeniu Charlesa
Aznavoura.
Tym razem członkowie frysztackiego Dyskusyjnego Klubu
Książki w ramach cyklicznych spotkań mieli okazję porozmawiać o „Zaginionych”
Magdaleny Zimny-Louis. Dla mnie była to znakomita okazja, by w końcu sięgnąć po
książkę, którą kupiłam na Festiwalu Piękniej Książki w Rzeszowie. Wówczas
uczestniczyłam także w jednym z pierwszych spotkań autorskich, promujących tę
powieść. Po zdobyciu autografu i przyjeździe do domu, włożyłam jednak swój
egzemplarz w najodleglejszy kąt mojej półki z dziwnym przeświadczeniem, że
chyba ta książka nie jest dla mnie. Wciąż przypominały mi się słowa pani
Magdaleny, przyznającej, że „Zaginione” są zupełnie inne niż „Pola”, która była
moim pierwszym zetknięciem z prozą podkarpackiej pisarki. Nie wiem, dlaczego
doszłam do mylnego wniosku, że książka osadzona w pięknej Armenii, stanie się
kolejną propozycją dla zwolenników lekkiej literatury kobiecej. Gdybym
wiedziała wówczas to, co wiem teraz, z pewnością nie ociągałabym się tak długo
z tą niezwykłą lekturą.
Rodzinne spotkania po latach bywają trudne, zwłaszcza kiedy
wiemy, że będziemy musieli wrócić do bolesnych wspomnień z przeszłości. Kiedy w
drzwiach słynnej autorki powieści Albiny Soleckiej pojawia się jej
siostrzenica, w jednaj chwili odżywają wszystkie zabliźnione (lub raczej
sprytnie zakamuflowane) rany. Obie kobiety wiedzą, że ich rozmowa nie będzie
tylko luźną pogawędką z racji pytań, które wcześniej czy później muszą paść.
Helena odwiedza ciotkę wszakże tylko po to, by oznajmić, iż
za kilka godzin wylatuje do Armenii, aby odkryć prawdę o matce, która opuściła
ją, kiedy dziennikarka była dzieckiem. Dziewczyna oczekuje choćby strzępka
informacji, od czego powinna zacząć poszukiwania, lecz początkowo Albina
uparcie odmawia pomocy, podświadomie wiedząc, że to wywoła powrót do
najboleśniejszych wspomnień i nigdy nierozwianych wątpliwości. Pisarka jednak
nie wie, że jedna rozmowa sprawi, iż czy tego chce czy nie, będzie musiała
stawić czoło demonom przeszłości.
Czytając opis na tylnej okładce „Zaginionych” pewnie
niejeden czytelnik pomyśli sobie, że poznał już dziesiątki podobnych historii.
Niemniej ci, którzy znają już wcześniejsze dokonania Magdaleny Zimny-Louis,
doskonale wiedzą o tym, że autorce bardzo daleko do bezmyślnego kopiowania
znanych już schematów. Tym razem pisarka naprawdę wysoko postawiła sobie
poprzeczkę, łącząc w swojej powieści dwa zupełnie kontrastowe nurty polskiej
literatury obyczajowej. Choć trudno w to uwierzyć, „Zaginione” spodobają się
zarówno zwolennikom opowieści bazujących na magii pięknych krajobrazów, jak
również tym, którzy zdecydowanie bardziej odnajdują się w opisach dosyć
pesymistycznej rzeczywistości. Wszystko za sprawą zastosowania w powieści dwóch
niezależnych narratorek.
Na treść książki składają się z rozdziały, ukazywane punktu
widzenia Albiny oraz Heleny, których losy poznajemy naprzemiennie. Magdalena
Zimny-Louis zdecydowała się na niemal całkowite rozdzielenie relacji obu
bohaterek zarówno pod względem narracyjnym, jak również fabularnym Czytelnik
jest światkiem bezpośredniego dialogu obu kobiet jedynie na początku i na końcu
powieści. Czas pomiędzy tymi spotkaniami to poniekąd dwie zupełnie różne
ścieżki poszukiwań, które mają się dopełnić dopiero w finale „Zaginionych”.
Wydaje mi się, iż dzięki zastosowaniu takiego posunięcia autorce udało się
ukazać trudną relację pomiędzy ciotką i siostrzenicą, której wcale nie ułatwia
wspólny cel. Choć mogłoby się wydawać, że obie główne bohaterki są do siebie
bardzo podobne (np. z racji pokrewnych zawodów}, to jednak jest inaczej. Różni
je przede wszystkim wiek, doświadczenia oraz sama perspektywa spojrzenia na
postać Anny.
Pomimo że dla Heleny matka jest
głównie postacią uwiecznioną na kilku starych fotografiach, dziewczyna podąża
jej śladami, a nawet – całkowicie nieświadomie – podejmuje zbliżone decyzje. W
momencie wyjazdu do Armenii reporterka tak naprawdę nie wie, czy odważy się, by
szukać kobiety, która ją zostawiła. Dziennikarka początkowo wmawia sobie, że
wystarczy jej poznanie kraju, aby wypełnić olbrzymią pustkę z dzieciństwa. A
może to tylko mizerny powód, żeby Helena mogła uciec od trudnego życia w
Polsce? Przez narrację trzydziestolatki do pewnego momentu przewija się przede
wszystkim fascynacja niesamowitym pięknem i kulturą Armenii. W tym czasie
Albina powraca do lat młodości, kiedy cała przyszła tragedia rodzinna, miała
swój dość niewinny początek. Pisarka podświadomie obwinia siebie, że poznała
swoją siostrę z człowiekiem, który nie był wart tego, by zostać jej mężem. Dla
słynnej autorki jest to, więc nie tylko czas szukania nowych wskazówek, ale
także próba wybaczenia sobie pewnych decyzji z przeszłości.
Góra Ararat (fot. MEDIACRAT) |
Muszę przyznać, że początkowo dużo ciekawsza była dla mnie
narracja prowadzona przez starszą z bohaterek powieści. Prawdopodobnie było to
związane z faktem, że preferuję fabuły bardzo mocno osadzone w mrocznej i
trudnej rzeczywistości. Bardziej optymistyczny obraz prezentowany w rozdziałach
o Helenie był dla mnie dużo mniej ciekawy niż zapis przejść jej ciotki. Ta proporcja
jednak uległa zmianie w momencie decydującego punktu zwrotnego, który mocno
mnie poruszył. Nie oznacza to jednak, iż od razu zaakceptowałam osobowości
bohaterek. Początkowo postawy obu kobiet bardzo mnie irytowały, co wbrew
pozorom stanowi jedną z największych zalet powieści. Magdalena Zimny-Louis ma
fenomenalną zdolność do kreowania niezwykle złożonych osobowości wymyślanych
przez siebie postaci. Początkowo obie narratorki ukazane są bardzo
powierzchownie, przez co odbiorcy wydaje się, że są dla ogółu zimne i
niedostępne. Dopiero poznając je przez pryzmat przeszłości i ich bolesnych
doświadczeń, zaczynamy lepiej rozumieć dokonywane przez nie wybory. Autorce
udało się bardzo realistycznie ukazać głęboko ukryte schematy, które mniej lub
bardziej świadomie, wpływają na nasze decyzje. W związku z tym w książce nie ma
miejsca na bardzo płytki przekaz emocji, który znamy z większości współczesnych
powieści obyczajowych.
Jeszcze podczas spotkania autorskiego zastanawiałam się, jak
autorce udało się połączyć klimat współczesnej Armenii z Polską lat
osiemdziesiątych. Kluczem okazała się niezwykle podobna atmosfera polityczna
przywoływanych okresów. Oba kraje mają wszak bogatą historię związaną z
uzależnieniem od ZSRR. Dla podkarpackiej pisarki nie tak ważne są konkretne
fakty historyczne, co ich ślad w pamięci ludzkiej. To przez te wspomnienia
bohaterowie budują swoje spojrzenie na świat. W tle powieści widać niezwykle
drobiazgowo odmalowane realia omawianych okresów. Na pierwszy plan w tym
względzie wysuwa się niezwykle realistycznie przedstawiony obraz Rzeszowa z
kultowymi miejscami sprzed lat. Pani Magdalena jednak na tym nie poprzestaje,
zastanawiając się, jaką spuściznę pozostawił po sobie okres PRL-u na obszarze
południowo-wschodniej Polski i jak ten region postrzegany jest teraz.
„Cała Rzeszowszczyzna zdała egzamin z bierności zarówno w roku 1970, jak i w 1976, nie dołączyliśmy do tych krnąbrnych miast, Płocka, Ursusa, Radomia, których rozwój za karę wstrzymano na wiele lat. My w nagrodę dostaliśmy zastrzyk, rozdawano tanie służbowe mieszkania, tworzyły się nowe miejsca pracy, podwyżki płac, talony na samochody i pralki, lojalność została nagrodzona. Trudno będzie kiedyś historykom wytłumaczyć ten "Cud znad Wisłoka". Dzisiejsze Podkarpacie, kiedyś jedno z najbardziej socjalistycznych województw, bierne i wierne Partii, po kilkudziesięciu latach stało się bastionem skrajnej prawicy”.[4]
Rzeszowski rynek nocą |
Niestety znalazłam również mały powód do narzekań. W
egzemplarzu finalnym natknęłam się na dość uciążliwe literówki, które nie
powinny ujść uwadze dobrego korektora.
Pewnie na ten element popatrzyłabym przez palce, gdyby nie fakt, iż
autorka często stosuje zdania wielokrotnie złożone, w których brak jednej
litery zmusza do ponownego przeczytania określonego fragmentu. Oczywiście ten
problem nie jest na tyle częsty, aby mógł wpłynąć ogólną ocenę powieści, ale
jako czytelnik oczekuję od tak cenionego wydawnictwa jak Świat Książki, że
takich niedociągnięć w przyszłości nie będzie.
Nie ukrywam, że proza Magdaleny Zimny-Louis zawiera w sobie
wszystko to, czego szukam w nieco ambitniejszej literaturze obyczajowej.
„Zaginione” są, bowiem idealnym połączeniem mądrej i przedstawionej z
najmniejszymi detalami fabuły, dobrze wykreowanych postaci oraz niezwykle
dopracowanego języka narracji. Niemniej wydaje mi się, że to, co dla mnie jest
największą zaletą książki, dla kogoś innego może okazać się sporym
mankamentem. Ta powieść bazuje, bowiem
nie na tempie akcji, lecz emocjach bohaterów, co warto mieć na uwadze zanim
sięgniecie po ten tytuł.
[1]
Kurdowie – naród pochodzenia indoeuropejskiego, zamieszkujący przede wszystkim
krainę zwaną Kurdystanem, podzieloną pomiędzy Turcję, Irak, Iran i Syrię.
[2]
Komunistyczna Partia Związku Radzieckiego (KPZR, ros. Коммунистическая партия
Советского Союза – КПСС) – ostatnia nazwa założonej w 1903 partii
komunistycznej, rządzącej od 1917 do 1991.
[4]
Magdalena Zimny-Louis „Zaginione”, str.79, Świat Książki, 2016
***
Tekst powstał w ramach Dyskusyjnego Klubu Książki realizowanego przez Gminną Bibliotekę Publiczną we Frysztaku.
Opinia bierze udział w Wielkobukowym Wyzwaniu 2017.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zapraszam do komentowania. Czuj się jak u siebie i pisz co myślisz, nie bądź jednak wulgarny/a ani chamski/a. Będę wdzięczna za każdy komentarz.
P.S SPAM będzie bezceremonialnie usuwany. Jeśli chcesz polecić mi jakąś stronę, skorzystaj proszę z zakładki kontakt u góry strony i wypełnij tam odpowiedni formularz.