Autor: Magdalena Zimny-Louis
Tytuł: „Pola"
Wydawnictwo: Replika
ISBN: 978-83-7674-195-6
Data wydania: 11 września 2012
Liczba stron: 424
|
„Każdy człowiek ma swoją historię, którą można by opisać. Byłyby to bardzo dobre książki. Żyjemy ciekawiej, niż nam się wydaje”[1].
Chyba niewiele osób w pierwszym momencie mogłoby przyznać przytoczonym
słowom rację, niemniej z pewnością część z nas doszłaby do wniosku, iż każdy
tworzy swoją własną historię, która gdyby została spisana, stworzyłaby coś
unikalnego. Być może stąd bierze się tak ogromna popularność sag rodzinnych.
Właśnie o jednej z takich pozycji chciałabym Wam opowiedzieć. Powinnam zacząć od
tego, że pierwszy raz odkąd jestem małą cząstką lokalnego Dyskusyjnego Klubu
Książki, miałam okazję uczestniczyć w tak ożywionej polemice nad omawianym
tytułem. Biorąc pod uwagę poruszane aspekty, które wcześniej czy później stają
się bliskie każdemu z nas, było to czymś naturalnym.
Tosia, a właściwie pani Antonina Pogorzelska jest
osiemdziesięciolatką, która mieszka w przeciętnym rzeszowskim bloku. Poznajemy
ją w chwili, kiedy podejmuje bardzo ważną dla siebie decyzję. Tydzień po
hucznych urodzinach ku zdziwieniu swojej rodziny, staruszka oświadcza, że już
nigdy nie wyjdzie z mieszkania, a gustowne garsonki, jakie dotąd nosiła,
zamienia na wygodny dres. Nie jest to bynajmniej wynik postępującej demencji,
jak mogłoby się wydawać, ale znużenie światem i tym, że mimo dziesięcioletnich
próśb do Boga, by powołał ją do siebie, jakoś mało w tym kierunku się
dzieje. Przecież wychowała już dwoje dzieci,
które radzą sobie i dochowały się nawet własnych latorośli, więc po co jest
potrzebna? Stanie w ogonku w aptece, gdzie inne osoby w jej wieku uskarżają się
na codzienne bolączki jesieni życia też nie bardzo jej odpowiada, w związku, z
czym kobieta decyduje na dobrowolne zamknięcie się w czterech ścianach i
zlecenie wszystkich sprawunków, młodemu sąsiadowi Jackowi.
(fot.by Laurel Fan) |
Myliłby się ten, kto myśli, że to początek nieuchronnego marazmu. Trudno wszak całkowicie odciąć się od świata,
gdy sąsiaduje się z Gierkową, czyli największą plotkarą na osiedlu, która
lustruje życie całej najbliżej okolicy. Niemniej takie ujednolicenie
przestrzeni życiowej sprawia, iż nasza bohaterka coraz częściej powraca w
myślach do lat swojej młodości, kiedy to budowała swoje życie na przykładzie
najbliższej osoby z jej otoczenia, czyli tytułowej Poli, która jakoś nigdy nie
mogła znaleźć miejsca na sielskiej wsi i czuła się obywatelką świata, przez co była
nieakceptowana wśród swoich bliskich.
Być może to odrzucenie wynikało z faktu, iż jako mała dziewczynka
Bronisława Wawel, bo takie było jej prawdziwe imię i nazwisko, została oddana
na wychowanie do państwa Morawskich, którzy traktując ją jak córkę, wszczepili
jej wielkomiejski gust i oczekiwanie wysokiego standardu życia, jakiego w
rodzinnym domu nie miała szansy zaznać. Nie wiadomo, co było bezpośrednim
powodem zamieszkania chłopki w rodzinie wyższego stanu, jednak ta sytuacja
miała na zawsze odbić się na kontaktach z matką Tosi.
W pewnym momencie ciotka zafascynowanej nią dziewczynki, wyjeżdża i nie
daje znaku życia przez ponad dziesięć lat. Kiedy wraca w 1950 roku, Polska powoli
podnosi się z wojennej pożogi. Dla Jadwigi nie jest to jednak miłe spotkanie,
gdy dowiaduje się, że Pola planuje ślub z oficerem Urzędu Bezpieczeństwa.
Dochodzi do sprzeczki, po której przyszła panna młoda wyjeżdża, obiecując
siostrzenicy, iż niedługo zamieszkają razem w Warszawie.
Przyznam, że nie liczyłam, iż ta książka będzie dla mnie tak
pozytywnym zaskoczeniem. Co prawda wiedziałam, iż powieść została uhonorowana nagrodą
czytelniczek na Festiwalu „Pióro i Pazur”, ale sam opis na okładce nie do końca
oddaje nietuzinkowy charakter tej pozycji. Narratorka wspominając swoje przeżycia,
poczynając od czasów dzieciństwa, tak naprawdę stanowi swoisty pomost
pokoleniowy między jej rodzicami a swoimi dziećmi, a nawet wnukami. Zaczynając
od opisu wyzwolonej Poli, widzimy jak mocno na przestrzeni kilkudziesięciu lat
zmienił się pogląd na rolę kobiety w społeczeństwie. Dziś tytułowa bohaterka
nie wzbudzałaby takich skrajnych emocji, niemniej kiedyś jej zachowanie i duże
aspiracje były nie do pomyślenia zwłaszcza na wsi. Trudno jednoznacznie określić
czy jest to pozytywny wzorzec dla dorastającej dziewczyny, lecz to ciotka w pewnym
stopniu staje się opiekunką dla Tosi, która nawet po latach ją idealizuje. Samo
zamieszkanie w nowym mieście nie jest dla młodej osoby łatwe przede wszystkim
ze względu na zbyt nikłą świadomość zaistniałych realiów. Ciężko jest wszak
przyjąć, że Andrzej, który na co dzień był troskliwy szarmancki i zapewniał najbliższym
artykuły niedostępne dla innych, może zajmować się podpisywaniem wyroków
śmierci na przeciwników ustroju. Kobieta dopiero dzięki małżeństwu z Waldemarem
pozna prawdziwy obraz człowieka, w którym swego kiedyś się podkochiwała.
Z perspektywy czasu staruszka z dużym dystansem ocenia swoje
poczynania. Mało w tym swoistym pamiętniku wielu chwil uniesień, za to jest
prawdziwe życie, które pisze swój scenariusz. Autorka w specyficzny sposób
pokazuje ciągłość i powtarzalność losu ludzkiego. Sama narracja przypomina w
formie gawędę, która naturalnie łączy przeszłość z teraźniejszością, przez co
wszechobecne retrospekcje dopełniają aktualne wydarzenia. Magdalena Zimny-Louis zestawia kontrastowe
stanowiska, mogące powodować brak zrozumienia wśród ludzi połączonych więzami
krwi. Doskonałym przykładem są relacje między dziećmi pani Antoniny. Artur to
bogaty przedsiębiorca, który doskonale wykorzystał moment transformacji do
pomnożenia majątku. Może poszczycić się wielkim domem, samochodem oraz dobrze
prosperującą firmę. Sielankę dopełnia przepiękna żona Oktawia i córka
Agnieszka. Może to jednak tylko otoczka
skrytych problemów i bolesnych wspomnień z przeszłości?
Na przeciwnym biegunie stoi córka Tosi. Zuzanna szczerze gardzi
dobrobytem brata. Dla niej ważniejsze są wartości duchowe, które przedkłada nade
wszystko. Jej mąż Karol chętnie uczestniczy w każdej pielgrzymce do miejsc
świętych, kolekcjonując niemałą ilość zdjęć z doniosłych uroczystości. To
niezrozumiałe dla antyklerykalnego Artura wierzącego jedynie w pracę ludzkich
rąk, a nie opaczność pochodzącą z nieba, w związku, z czym dosyć często
wyśmiewa naiwną jego zdaniem wiarę w Boga. Rodzina ortodoksyjnych katolików,
żyjąca w rytm kolejnych świąt kościelnych i wizyt miejscowego księdza jest dla
niego przeżytkiem. Co się jednak stanie, gdy Lila oświadczy swojej matce, iż
jest w ciąży, a ojcem nieślubnego dziecka jest czarnoskóry Nigeryjczyk? Czy
Zuzanna zrozumie córkę czy raczej ją wyklnie?
Panorama Strzyżowa (fot/Lajsikonik) |
Nie ukrywam, że niezmiernie miło było w fabule odnajdywać miejsca
związane z Podkarpaciem. Zdarza się to przecież nadzwyczaj rzadko, bo twórcy
dużo częściej na miejsca akcji wybierają zabytkowy Kraków lub malowniczy
Sandomierz, jednak tym razem to głównie Rzeszów i okolice stanowią tło
opowieści. Autorka pokazuje, co prawda z nutką, ironii pewne przywary małomiasteczkowości,
lecz robi to z niebywałym urokiem i ciepłem. Ogólnie sporo w tej publikacji
małych szpileczek sarkazmu wymierzonego, w politykę czy świat mediów. Widać, że
praca nad książką wiązała się również z odpowiednim doborem miejscowości, co
zasługuje na uznanie, zważywszy, iż czytelnicy niepochodzący z tego regionu nie
zwrócą na ten drobiazg uwagi. Dla mnie niebywałą przyjemnością było
odnalezienie wzmianek o Strzyżowie, dworku Mycielskich w Wiśniowej czy w końcu
orkiestry pochodzącej z Frysztaka, czyli mojej małej ojczyzny.
W książce ukryty jest pewien schemat, wedle którego błędy przeszłych
pokoleń są nieświadomie powielane. Tosia prawdopodobnie nie jest świadoma, że
faworyzuje Artura, traktując córkę z dystansem. Konflikt Jadwigi z Polą wydaje
się być początkiem ochłodzenia relacji między kobietami w rodzinie pani
Antoniny. Lila nie zdaje sobie sprawy, że powtarza drogę swojej mamy, o czym ta
druga zdążyła już zapomnieć. To powieść o dwóch wymiarach samotności. Tej
namacalnej, doświadczanej przez osiemdziesięcioletnią staruszkę, widującą
zapracowane dzieci od czasu do czasu na zasadzie rutynowych wizyt i tej
emocjonalnej dużo bardziej uciążliwej. W trakcie czytania wydaje się, że
osiągnięcie płaszczyzny porozumienia jest niemal nierealne, jednak w pewnej
chwili pojawia się pewien list, który może wszystko zmienić. Trzeba się jednak
zastanowić, czy kilka zdań nauczy tolerancji tak bardzo różnych ludzi.
„Pola” to saga niezwykła przeznaczona nie tyle do odbiorców lubiących
fabuły obfitujące w wielkie rodzinne tragedie i galopującą akcję. To raczej
słodko-gorzki obraz, gdzie na pozór zwykłe wydarzenie może stać się
niezmywalnym piętnem dla przyszłych pokoleń.
[1]
Magdalena
Zimny-Louis „Pola”, str. 422, Replika, 2012
***
Tekst powstał w ramach Dyskusyjnego Klubu Książki realizowanego przez Gminną Bibliotekę Publiczną we Frysztaku.
To dopiero przyjemnie musiało Ci się czytać tę książkę skoro akcja osadzona jest w Twoich rejonach.... :) Lektura od razu wydaje się być bliższa, prawda? :)
OdpowiedzUsuńZdecydowanie, choć muszę przyznać, że miałam szczęście bo podejrzewam, że gdyby książka była nieciekawa, to rozczarowanie byłoby podwójne.
UsuńBardzo ciekawa recenzja... Książka o dwóch wymiarach samotności... ładnie... Nie słyszałam o książce (mimo nagrody), chętnie poznam:)
OdpowiedzUsuńJa po prostu tak odczytałam ten tytuł, choć można również rozpatrywać ją w sferze starzenia, czy dążenia do celu kosztem braku swojego miejsca na ziemi. Ta wielowątkowość sprawia, że to naprawdę dobry tytuł. Też o tej książce nie słyszałam, ale na szczęście jest Dyskusyjny Klub Książki :)
Usuńbardzo fajny tekst. U mnie brakuje takich kółek dyskusyjnych w ramach jakich piszesz ten tekst. Zdjęcia mnie zauroczyły, filiżankę taką chcę! To nie do końca mój gatunek czytelniczy, ale będę ogólnie polecać osobom lubiącym takie historie;)
OdpowiedzUsuńWystarczy skrzyknąć kilka osób i już kółko gotowe. Nie muszą to być wcale takie książki jak ta wyżej. Mogą być kryminały czy jakiś inny gatunek.
UsuńCo do filiżanki to też bym taką chciała. Jest to fotografia pochodząca z bazy creative commons, skąd każdy może pobrać i legalnie wykorzystać grafiki. Akurat ta jest wstawiona, gdyż główna bohaterka jest wielką miłośniczką herbaty.
Co do moich rodzinnych stron to Podkarpackie to naprawdę piękny region. Mam nadzieję, że kiedyś będziesz miała okazję poznać ten teren :-)
Bardzo mnie zaintrygowałaś tą recenzją, na pierwszy rzut oka książka wydaje się być spadkobierczynią "Cudzoziemki" i "Całego życia Sabiny", czyli wspaniałych powieści dwudziestolecia międzywojennego. Notuję sobie, by koniecznie przeczytać :).
OdpowiedzUsuńJeśli chodzi o historię tytułowej Poli to rzeczywiście widoczne są te wzorce. Oczywiście trudno jest bezpośrednio porównać książki, o których wspomniałaś, do tego tytułu ze względu na czas powstania. Warto samemu się o tym przekonać.
Usuń