Tytuł „Kolor zbrodni"
Tytuł oryginału: Freedomland
Reżyseria: Joe Roth
Scenariusz: Richard Price
Kraj produkcji: USA
Rok produkcji: 2006
Długość filmu: 1 godz. 53 min.
|
Nie ma nic lepszego na walkę z
przeziębieniem, a raczej z przerażającą nudą wynikającą z faktu, że nie można
wtedy wyjść z domu, niż obejrzeć dobry film. Wychodząc z tego założenia,
sięgnęłam po Kolor zbrodni w reżyserii Joe’a Rotha. Już od pewnego czasu
myślałam o tym, by poznać tę produkcję, ale dość słaba opinia o pierwowzorze
literackim, o którym opowiadałam tutaj, jakoś odstręczała mnie od wciśnięcia PLAY na moim pilocie.
Tak było do momentu, kiedy dopadła mnie grypa, a jedyną czynnością, jaką mogłam
wykonać między kolejnymi kaszlnięciami, było spoglądanie w ekran. Pomyślałam,
iż będzie to znakomita okazja, by nadrobić filmowe zaległości.
Fabuła
Na izbę przyjęć jednego z amerykańskich
szpitali trafia Brenda Martin (w tej roli Julianne Moore), twierdząc, że
została napadnięta podczas przejazdu przez park miejski, a następnie ukradziono
jej samochód. Śledztwem ma się zająć doświadczony policjant Lorenzo Council
(Samuel L. Jackson). Rozmowa z poszkodowaną nie jest jednak łatwa, bo
dziewczyna zachowuje się dość nietypowo. Unika szczegółowych odpowiedzi i
wydaje się zamknięta we własnych rozmyślaniach i mirażach. Policjant wie, że
taka reakcja może być to skutkiem przeżytego szoku. Sama pokrzywdzona pomagała
dotychczas wyłącznie dzieciom z „czarnej dzielnicy”, więc trudno się dziwić, iż
nie doświadczyła działań miejscowych mafiosów. Kiedy Councilowi udaje się dość
nietypowymi metodami przywołać Brendę do rzeczywistości, ta mówi mu coś, od
czego tak naprawdę powinna zacząć. Na tylnym siedzeniu ukradzionego auta spał
jej czteroletni synek Cody. Ta wiadomość zmienia wszystko. Nie wiadomo, czy
złodziej zauważył obecność chłopca, a jeśli tak, to co z nim zrobił. Porwał,
wypuścił, a może zabił? Rozpoczynają się poszukiwania na szeroką skalę, których
nie ułatwia fakt, że miejsce zdarzenia znajduje się na granicy dwóch dzielnic,
których mieszkańcy nie darzą się sympatią. Do śledztwa szybko dołącza zespół
funkcjonariuszy kierowany przez brata Brendy (Ron Eldard). Wujek chłopca
pragnie nie tylko odnaleźć siostrzeńca, ale także udowodnić, że to
afroamerykańska ludność Fredomland jest odpowiedzialna za jego uprowadzenie.
Wkrótce wybuchają rozruchy na tle rasowym.
Gra aktorska
Julianne Moore jako Brenta Mqrtin |
Grę aktorską w Kolorze zbrodni można
rozpatrywać stricte w aspekcie filmowym, albo przez pryzmat literackiego
pierwowzoru. Trzeba przyznać, że Julianne Moore musiała odegrać rolę, która tak
naprawdę nie miała prawa obronić się na ekranie. Richard Price w swej powieści
stworzył postać Brendy, jako wycofanej i dość specyficznej osoby. Mógł jednak
pogłębić jej portret psychologiczny, stosując opisy stanów emocjonalnych
zrozpaczonej matki, która była zamknięta we własnym świecie. Amerykańska
aktorka musiała to przenieść na kadr filmowy, zachowując osobowość Brendy
znanej z kart książki. W sztuce filmowej zdominowanej przez obraz było to w
zasadzie nierealne. Podejrzewam, że widzowie, którzy nie czytali powieści,
kończyli seans z przekonaniem, że Moore zagrała jedną z najgorszych ról w
swojej karierze. Przez znaczną część fabuły, odgrywana przez nią bohaterka
snuje się z kąta w kąt z miną zbitej z tropu szarej myszki. Oczywiście uważny
widz dostrzeże kilka scen, gdzie mimika jej twarzy zdradza jej prawdziwe
oblicze. Nie ulega jednak wątpliwości, że rola Brendy z zewnątrz musiała
wyglądać na miałką.
Samuel L. Jeckson jako Lorenzo Council |
Samuel L. Jackson dopełnił postać Lorenzo
Councila w sposób brawurowy. W książce był to bohater stosunkowo miałki w
porównaniu do psychodelicznej Brendy, a w filmie jest wręcz odwrotnie.
Scenariusz ekranizacji pokazał doświadczonego policjanta właśnie tak, jak
oczekiwałam tego od powieści. Czarnoskóry śledczy stoi na granicy dwóch światów
– czarnego i białego – i nigdzie tak naprawdę nie czuje się akceptowany. W
pierwowzorze literackim Price uznał, że nie jest to na tyle ważne zagadnienie,
aby głębiej się nad nim pochylić. Samuel L. Jackson pokazał jednak swojego
bohatera właśnie przez pryzmat braku zrozumienia, które budzi w nim pewną
agresję.
Edie Falco jako Karen Collucci |
Jeśli chodzi o role drugoplanowe należy
wyróżnić postać Karen (Edie Falco), która w filmie odrywa dużo ważniejszą rolę
niż w powieści. Ta bardzo doświadczona kobieta jak nikt inny rozumie Brendę,
gdyż sama dziesięć lat temu straciła dziecko i do dziś nie wie, co się z nim
stało. By ukoić ból, wraz z grupą innych matek w podobnej sytuacji, organizuje
akcję poszukiwawczą Cody’ego, która doprowadzi do przełomu w śledztwie. Co
ciekawe, choć postać grana przez Falco występuje w dość niewielu scenach, to
jednak za każdym razem zwraca uwagę widza poprzez niemal zastygłą twarz, kontrastującą
z kwestiami, które wypowiada.
Aspekty techniczne
Wydawałoby się, że dość ciekawa fabuła powinna
być gwarancją zaangażowania widza w trakcie seansu, ale jak wiemy, nie jest to
takie proste. Kolor zbrodni to przykład produkcji, która szwankuje przede
wszystkim pod względem aspektów technicznych. Pierwszym elementem, który
zaburza odbiór, jest nieprzemyślany montaż. W trakcie pierwszej rozmowy Brendy
z Lorenzo widz jest zasypywany sporą ilością krótkich cięć, które zamiast
podsycać napięcie powodują dezorientację. Znając powieść, doskonale wiemy, jaki
był cel tego zabiegu, niemniej film w swoim głównym założeniu powinien być
pewną zamkniętą całością, w której zarówno fan literatury jak i osoba, która w
zasadzie nie czyta powinni znaleźć taką samą satysfakcję z seansu.
Kolor zbrodni w aspekcie wizualnym osadzony jest w znacznej
mierze na skali szarości, co miało prawdopodobnie wzbudzić u widza pewien
niepokój, na którym bazują przecież thrillery. Niestety, film nie wywołuje
strachu, choć sceny agresji są dosyć sugestywne. Poprzez dużą ilość szerokich
kadrów widz nie ma szansy utożsamić się z emocjami bohaterów, gdyż obserwuje
ich emocje z pewnego oddalenia.
Aura filmu byłaby dużo mroczniejsza, gdyby
zdecydowano się na skopiowanie ścieżki dźwiękowej, widocznej w powieści
Richarda Price’a. Co prawda byłam sceptyczna wobec tego, iż Brenda na kartach książki
słuchała bluesa i jazzu, ale gdy w adaptacji tego elementu nie znalazłam, to ze
zdumieniem odkryłam, że gdzieś zniknął wyjątkowy klimat tej historii.
Książka a film
Co ciekawe, zarówno filmowy jak również
literacki Kolor zbrodni mają tyle samo wad ile zalet. Trudno dziwić się europejskim odbiorcom, że mogli
nie wyłapać ukrytego kontekstu. Scenariusz filmu zwraca uwagę na zupełnie inne
elementy niż powieść. Koncepcja fabuły opiera się nie tylko na zagadce
zniknięcia małego chłopca, ale również na ukazaniu skrytego rasizmu
amerykańskiego społeczeństwa. W powieści zdecydowanie przeszkadzało mi to, że
narrator opisywał tę sytuację niejako na chłodno, jakby krzywdzenie innych było
po prostu mało znaczącym elementem życia. W książce występuje niewidoczna w
filmie nutka znieczulicy, która uosobiona jest w postaci dziennikarki. W
ekranizacji, gdzie postać reporterki została pominięta, to oczami czarnoskórego
policjanta widzimy brutalność, której nie da się racjonalnie wytłumaczyć. Poza
tym film otrzymał swój morał, którego książka była pozbawiona. Może pointa jest
nieco naiwna, ale lepsze takie zakończenie niż żadne.
Na pytanie czy lepiej przeczytać powieść czy
obejrzeć film, odpowiem dość nietypowo. O ile zarówno książka jak i jej
ekranizacja mają swoje wady, to w połączeniu świetnie się uzupełniają, dlatego
warto poznać je, jako jednolitą całość.
\
Pierwotnie tekst ukazał się na portalu Z kamerą wśród książek.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zapraszam do komentowania. Czuj się jak u siebie i pisz co myślisz, nie bądź jednak wulgarny/a ani chamski/a. Będę wdzięczna za każdy komentarz.
P.S SPAM będzie bezceremonialnie usuwany. Jeśli chcesz polecić mi jakąś stronę, skorzystaj proszę z zakładki kontakt u góry strony i wypełnij tam odpowiedni formularz.