Ads 468x60px

piątek, 19 października 2018

Fannie Flagg - Całe miasto o tym mówi


Autor:  Fannie Flagg
Tytuł: „Całe miasto o tym mówi"
Tytuł oryginału: The Whole Town's Talking
Tłumaczenie:  Dorota Dziewońska
Wydawnictwo: Wydawnictwo Literackie
ISBN: 978-83=08064-77-1
Data wydania: 14 marca 2018
Liczba stron: 464
Cykl: Elmwood Springs t. 4

Myśląc o XIX-wiecznej emigracji Europejczyków do Stanów Zjednoczonych, rzadko bierzemy pod uwagę, że dotyczyła ona nie tylko środkowo-wschodniej części naszego kontynentu oraz Wielkiej Brytanii, ale także krajów skandynawskich. O skali tego zjawiska może świadczyć fakt, iż w pierwszych dwóch dekadach XIXw. swoją ojczyznę opuściło 1,5 miliona Szwedów. Tak duże zainteresowanie wyprawą na nowy kontynent było oczywiście w jakiejś mierze wynikiem naturalnej ludzkiej ciekawości. Jednak główne powody masowego opuszczenia ojczyzny przez Skandynawów miały dużo bardziej realistyczne podstawy, wynikające zarówno z ówczesnych warunków pogodowych, jak również kwestii politycznych.

Nieoczekiwane załamanie się warunków klimatycznych na półkuli północnej nastąpiło po wybuchu indonezyjskiego wulkanu Tambora 10 kwietnia 1815 roku. O sile kataklizmu, który był najsilniejszą odnotowaną erupcją w historii, może świadczyć fakt, iż wybuch był słyszalny w promieniu dwóch tysięcy kilometrów i pochłonął 70 tysięcy ofiar. Przedostanie się dużej ilości pyłu wulkanicznego do atmosfery sprawiło, że na całej półkuli północnej doszło do licznych anomalii pogodowych. Poza suchą mgłą, która spowodowała czerwonawe przyciemnienie słońca oraz zjawiskowymi zmierzchami, erupcja znacząco wpłynęła na wysokość plonów rolnych. Spadek średniej temperatury o kilka stopnia sprawił, że 1816 rok zapisał się w historii jako rok bez lata. To właśnie w omawianym okresie w czerwcu spadł śnieg, a znaczna część Europy musiała zmagać się z klęską głodu oraz epidemiami, wynikającymi z zakażenia wody popiołem wulkanicznym. Szwedzkie rodziny musiały szukać sposobów, aby poprawić swój los. W takich okolicznością wyprawa za ocean była dość ciekawą opcją, zważywszy, że mieszkańcy Ameryki Północnej stanęli przed wyzwaniem skolonizowania nowych ziem na Środkowym Zachodzie. Nowoprzybyli emigracji mogli więc stosunkowo tanio zakupić ziemię pod nowe uprawy.


Szwedzi często byli zmuszeni do rozstania z najbliższymi
Stany Zjednoczone kusiły emigrantów także ideami niezależności wyznaniowej. W XIX wieku doszło do tarć wewnątrz szwedzkiego kościoła ewangelicko-augsburskiego. Szczególnie kontrolowani przez księży oraz sędziów byli wyznawcy pietyzmu[1], którzy byli zbyt konserwatywni w stosunku do coraz bardziej liberalnej ludności miast. Bogobojni chłopi, chcąc uniknąć prześladowań oraz pragnąc krzewić restrykcyjną wiarę na nowym lądzie, wyprzedawali swój majątek, by za Atlantykiem budować nowe życie. Biedniejsi decydowali się czasem na wieloletnią rozłąkę, by pracując daleko od domu, móc finansowo wspierać bliskich, mieszkających w Szwecji.

Pierwsi emigranci podróżowali na statkach handlowych. Wraz z wprowadzeniem siników parowych powstawał jednak bardziej wydajny ruch pasażerski przez Atlantyk, który opierał się na wielkich statkach liniowych obsługiwanych przez międzynarodowe firmy żeglugowe. Firmy transportowe, korzystając z tego, iż ceny rejsów stały się bardziej przystępne, organizowały często długie i skomplikowane podróże do Ameryki z miast portowych, takich jak Sztokholm, Göteborg i Malmö. W drugiej połowie XIX wieku firmy żeglugowe zatrudniały nawet specjalnych agentów emigracyjnych, których zadaniem było przekonanie przyszłych podróżników do życia za oceanem, w czym pomagały im specjalnie drukowane ulotki propagandowe. Duży popyt na szwedzką siłę roboczą wynikał z faktu, że rolnicy byli w większości piśmienni, co w ówczesnej Europie nie było regułą. Po dotarciu do portu na Ellis Island lub Castle Garden podróżni musieli zdecydować, gdzie się osiedlą.  Niektórzy pozostali w Nowym Jorku, lecz większość podążyło na zachód, gdzie mogli zakładać własne małe miasteczka, do których z czasem przeprowadzały się ich rodziny. Właśnie przed wyzwanie zbudowania własnego miejsca na ziemi stanął założyciel Elmwood Springs Lordor Nordstrom, kiedy pewnego dnia stanął na jednym ze wzgórz, które właśnie kupił i oczami wyobraźni zobaczył pełną życia miejscowość, której punktem centralnym miała stać się jego własna mleczarnia o nazwie Słodka Koniczyna oraz miejsce, które zostanie nazwane Spokojnymi Łąkami. Tak właśnie rozpoczyna się niezwykle ciepła i wzruszająca historia o ludziach i czasach, za którymi wielu z nas tęskni.

Tak wyglądają szwedzcy emigranci, którzy być może byli inspiracją dla historii Fannie Flagg


Pierwsze pokolenie przybyszów przeniosło swoje konserwatywne zwyczaje do nowego kraju, ale wraz z biegiem lat europejska tożsamość ich dzieci i wnuków bezpowrotnie się zatarła. Fabuła powieści Całe miasto o tym mówi rozgrywa się na przestrzeni ponad stulecia, co uwidacznia przemiany społeczne. Książka podzielona jest nie tylko na rozdziały, ale także dekady, których tytuły nawiązują do amerykańskiej kultury lub historii. Fannie Flagg bardzo płynne przedstawia proces asymilacji Europejczyków w Stanach Zjednoczonych oraz ich reakcje na takie nowości jak telewizja, Internet czy wielkopowierzchniowe centra handlowe.   Całe miasto o tym mówi to książka w pewnym sensie o istocie amerykańskiej mentalności. Ukazany obraz jest jednak uproszczony ze względu na dość sielankową konwencję powieści. Mimo to bardziej zorientowani czytelnicy z łatwością odnajdą odniesienia do amerykańskich tropów kultury, które czasem skłonią ich do uśmiechu, a innym razem do przemyśleń. Autorka poświęciła sporo miejsca na pokazanie w krzywym zwierciadle takich problemów jak otyłość olbrzymia czy trudna sytuacja osób żyjących na granicy ubóstwa. Trzeba jednak podkreślić, że większość najtrudniejszych kwestii jest poruszanych w tak delikatny sposób, że nadmiernie nie przytłaczają one odbiorcy. Niestety w fabule znajdziemy także zbyt patetyczne wątki patriotyczne, które niekoniecznie mogą przypaść do gustu osobom nastawionym na lekką lekturę. Z drugiej strony, gdy widzimy mieszkanki Elmwood Springs w grupie pierwszych amerykańskich sufrażystek zdajemy sobie sprawę, że to właśnie w małych miejscowościach często tkwi siła wielkich zmian.

 Całe miasto o tym mówi to powieść nie tyle o konkretnych bohaterach, co o ich życiu w małej skonsolidowanej społeczności, która w pewnym stopniu jest samowystarczalna. Tutaj każda osoba jest fragmentem większej całości. Mimo, że fabuła nie ma dominującego wątku to wykreowane postacie są bardzo realistyczne. Dzięki temu niezwykle łatwo utożsamić się z przeżywanymi przez nie emocjami oraz odnaleźć w nich cząstkę siebie lub kogoś z własnego otoczenia. Każdy z kilkunastu bohaterów tworzy atmosferę i dziedzictwo miejsca, w jakim żyje. Uczestnikom spotkania Dyskusyjnego Klubu Książki najbardziej podobał się klimat małych sklepików, gdzie każdy klient czuje się jak w domu. To rzeczywistość, gdzie pan ze sklepiku zna wszystkich po imieniu, a rodzinne problemy, choć skrywane w zaciszu czterech ścian, zdają się istnieć w plotkach i domysłach sąsiadów. Jednak mimo niedopowiedzeń mieszkańcy potrafią wspólnie rozwijać swoje miasto.  

Głównym motywem powieści jest przemijanie widziane z wielu perspektyw. Bo któż z nas prędzej czy później nie zada sobie pytania, co będzie ze mną, gdy któregoś dnia zniknę z tego świata? Czy ktoś zapłacze nad moją trumną? A może jest tak, że umieramy dla innych dopiero wtedy, gdy nikt nie będzie o nas pamiętał? Właśnie ten temat stał się dla Fannie Flagg elementem spajającym wszystkie wątki. Ta kwestia nabiera jeszcze większego znaczenia, kiedy uświadomimy sobie, że Całe miasto o tym mówi to nie tylko książka podsumowująca czteroczęściowy cykl o nazwie Elmwood Springs (poprzednie trzy tomy ukazały się kilka lat temu nakładem wydawnictwa Nowa Proza), ale także powieść po której autorka oficjalnie oznajmiła zakończenie swojej kariery literackiej. Poniekąd stąd wynika dla mnie największy minus tej książki. Całe miasto o tym mówi miałoby dużo mocniejszy wydźwięk, gdyby historia miała otwarte zakończenie, które musiałby dopowiedzieć sobie czytelnik.

Książka zaskoczyła mnie nie tylko tym, że można potraktować ją, jako jednotomową historię. Doceniam, bowiem wyjątkowo ciepły język powieści, który jest zapewne wynikiem nie tylko wybitnego warsztatu pisarskiego Fannie Flagg, ale także świetnego polskiego przekładu, dokonanego przez Dorotę Dziewońską. Pomimo, że niezbyt lubię sielankowe opowieści proza amerykańskiej autorki była dla mnie tak niezwykle otulająca, że nie chciałam się z nią żegnać. Wszak właśnie do takiego świata warto zawitać w chłodne jesienno-zimowe wieczory.

  



[1] Pietyzm - ruch reformistyczny w Kościele luterańskim w XVII i XVIII w. dążący do rozbudzenia uczuć religijnych.


***
Tekst powstał w ramach Dyskusyjnego Klubu Książki realizowanego przez Gminną Bibliotekę Publiczną we Frysztaku.




Opinia bierze udział w Wielkobukowym Wyzwaniu 2018 oraz wyzwaniu bibliotecznym


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zapraszam do komentowania. Czuj się jak u siebie i pisz co myślisz, nie bądź jednak wulgarny/a ani chamski/a. Będę wdzięczna za każdy komentarz.
P.S SPAM będzie bezceremonialnie usuwany. Jeśli chcesz polecić mi jakąś stronę, skorzystaj proszę z zakładki kontakt u góry strony i wypełnij tam odpowiedni formularz.