Autor: Fannie Flagg
Tytuł: „Całe miasto o tym mówi"
Tytuł oryginału: The Whole Town's Talking
Tłumaczenie: Dorota Dziewońska
Wydawnictwo: Wydawnictwo Literackie
ISBN: 978-83=08064-77-1
Data wydania: 14 marca 2018
Liczba stron: 464
Cykl: Elmwood Springs t. 4 |
Myśląc o XIX-wiecznej emigracji Europejczyków do Stanów Zjednoczonych, rzadko bierzemy pod uwagę, że dotyczyła ona nie tylko środkowo-wschodniej części naszego kontynentu oraz Wielkiej Brytanii, ale także krajów skandynawskich. O skali tego zjawiska może świadczyć fakt, iż w pierwszych dwóch dekadach XIXw. swoją ojczyznę opuściło 1,5 miliona Szwedów. Tak duże zainteresowanie wyprawą na nowy kontynent było oczywiście w jakiejś mierze wynikiem naturalnej ludzkiej ciekawości. Jednak główne powody masowego opuszczenia ojczyzny przez Skandynawów miały dużo bardziej realistyczne podstawy, wynikające zarówno z ówczesnych warunków pogodowych, jak również kwestii politycznych.
Nieoczekiwane załamanie się
warunków klimatycznych na półkuli północnej nastąpiło po wybuchu indonezyjskiego
wulkanu Tambora 10 kwietnia 1815 roku. O sile kataklizmu, który był
najsilniejszą odnotowaną erupcją w historii, może świadczyć fakt, iż wybuch był
słyszalny w promieniu dwóch tysięcy kilometrów i pochłonął 70 tysięcy ofiar. Przedostanie
się dużej ilości pyłu wulkanicznego do atmosfery sprawiło, że na całej półkuli
północnej doszło do licznych anomalii pogodowych. Poza suchą mgłą, która
spowodowała czerwonawe przyciemnienie słońca oraz zjawiskowymi zmierzchami,
erupcja znacząco wpłynęła na wysokość plonów rolnych. Spadek średniej temperatury
o kilka stopnia sprawił, że 1816 rok zapisał się w historii jako rok bez lata. To
właśnie w omawianym okresie w czerwcu spadł śnieg, a znaczna część Europy
musiała zmagać się z klęską głodu oraz epidemiami, wynikającymi z zakażenia
wody popiołem wulkanicznym. Szwedzkie rodziny musiały szukać sposobów, aby
poprawić swój los. W takich okolicznością wyprawa za ocean była dość ciekawą
opcją, zważywszy, że mieszkańcy Ameryki Północnej stanęli przed wyzwaniem
skolonizowania nowych ziem na Środkowym Zachodzie. Nowoprzybyli emigracji mogli
więc stosunkowo tanio zakupić ziemię pod nowe uprawy.
Szwedzi często byli zmuszeni do rozstania z najbliższymi |
Stany Zjednoczone kusiły
emigrantów także ideami niezależności wyznaniowej. W XIX wieku doszło do tarć
wewnątrz szwedzkiego kościoła ewangelicko-augsburskiego. Szczególnie
kontrolowani przez księży oraz sędziów byli wyznawcy pietyzmu[1],
którzy byli zbyt konserwatywni w stosunku do coraz bardziej liberalnej ludności
miast. Bogobojni chłopi, chcąc uniknąć prześladowań oraz pragnąc krzewić
restrykcyjną wiarę na nowym lądzie, wyprzedawali swój majątek, by za
Atlantykiem budować nowe życie. Biedniejsi decydowali się czasem na wieloletnią
rozłąkę, by pracując daleko od domu, móc finansowo wspierać bliskich,
mieszkających w Szwecji.
Pierwsi emigranci podróżowali na
statkach handlowych. Wraz z wprowadzeniem siników parowych powstawał jednak
bardziej wydajny ruch pasażerski przez Atlantyk, który opierał się na wielkich
statkach liniowych obsługiwanych przez międzynarodowe firmy żeglugowe. Firmy
transportowe, korzystając z tego, iż ceny rejsów stały się bardziej przystępne,
organizowały często długie i skomplikowane podróże do Ameryki z miast
portowych, takich jak Sztokholm, Göteborg i Malmö. W drugiej połowie XIX wieku firmy
żeglugowe zatrudniały nawet specjalnych agentów emigracyjnych, których zadaniem
było przekonanie przyszłych podróżników do życia za oceanem, w czym pomagały im
specjalnie drukowane ulotki propagandowe. Duży popyt na szwedzką siłę roboczą
wynikał z faktu, że rolnicy byli w większości piśmienni, co w ówczesnej Europie
nie było regułą. Po dotarciu do portu na Ellis Island lub Castle Garden
podróżni musieli zdecydować, gdzie się osiedlą.
Niektórzy pozostali w Nowym Jorku, lecz większość podążyło na zachód,
gdzie mogli zakładać własne małe miasteczka, do których z czasem przeprowadzały
się ich rodziny. Właśnie przed wyzwanie zbudowania własnego miejsca na ziemi stanął
założyciel Elmwood Springs Lordor Nordstrom, kiedy pewnego dnia stanął na
jednym ze wzgórz, które właśnie kupił i oczami wyobraźni zobaczył pełną życia
miejscowość, której punktem centralnym miała stać się jego własna mleczarnia o
nazwie Słodka Koniczyna oraz miejsce, które zostanie nazwane Spokojnymi Łąkami.
Tak właśnie rozpoczyna się niezwykle ciepła i wzruszająca historia o ludziach i
czasach, za którymi wielu z nas tęskni.
Tak wyglądają szwedzcy emigranci, którzy być może byli inspiracją dla historii Fannie Flagg |
Pierwsze pokolenie przybyszów
przeniosło swoje konserwatywne zwyczaje do nowego kraju, ale wraz z biegiem lat
europejska tożsamość ich dzieci i wnuków bezpowrotnie się zatarła. Fabuła
powieści Całe miasto o tym mówi rozgrywa się na przestrzeni ponad stulecia, co uwidacznia przemiany
społeczne. Książka podzielona jest nie tylko na rozdziały, ale także dekady,
których tytuły nawiązują do amerykańskiej kultury lub historii. Fannie Flagg
bardzo płynne przedstawia proces asymilacji Europejczyków w Stanach
Zjednoczonych oraz ich reakcje na takie nowości jak telewizja, Internet czy
wielkopowierzchniowe centra handlowe.
Całe miasto o tym mówi to książka w pewnym sensie o istocie
amerykańskiej mentalności. Ukazany obraz jest jednak uproszczony ze względu na
dość sielankową konwencję powieści. Mimo to bardziej zorientowani czytelnicy z
łatwością odnajdą odniesienia do amerykańskich tropów kultury, które czasem
skłonią ich do uśmiechu, a innym razem do przemyśleń. Autorka poświęciła sporo
miejsca na pokazanie w krzywym zwierciadle takich problemów jak otyłość
olbrzymia czy trudna sytuacja osób żyjących na granicy ubóstwa. Trzeba jednak
podkreślić, że większość najtrudniejszych kwestii jest poruszanych w tak
delikatny sposób, że nadmiernie nie przytłaczają one odbiorcy. Niestety w
fabule znajdziemy także zbyt patetyczne wątki patriotyczne, które niekoniecznie
mogą przypaść do gustu osobom nastawionym na lekką lekturę. Z drugiej strony,
gdy widzimy mieszkanki Elmwood Springs w grupie pierwszych amerykańskich
sufrażystek zdajemy sobie sprawę, że to właśnie w małych miejscowościach często
tkwi siła wielkich zmian.
Całe miasto o tym mówi to powieść nie tyle o
konkretnych bohaterach, co o ich życiu w małej skonsolidowanej społeczności,
która w pewnym stopniu jest samowystarczalna. Tutaj każda osoba jest fragmentem
większej całości. Mimo, że fabuła nie ma dominującego wątku to wykreowane
postacie są bardzo realistyczne. Dzięki temu niezwykle łatwo utożsamić się z
przeżywanymi przez nie emocjami oraz odnaleźć w nich cząstkę siebie lub kogoś z
własnego otoczenia. Każdy z kilkunastu bohaterów tworzy atmosferę i dziedzictwo
miejsca, w jakim żyje. Uczestnikom spotkania Dyskusyjnego Klubu Książki
najbardziej podobał się klimat małych sklepików, gdzie każdy klient czuje się
jak w domu. To rzeczywistość, gdzie pan ze sklepiku zna wszystkich po imieniu,
a rodzinne problemy, choć skrywane w zaciszu czterech ścian, zdają się istnieć
w plotkach i domysłach sąsiadów. Jednak mimo niedopowiedzeń mieszkańcy potrafią
wspólnie rozwijać swoje miasto.
Głównym motywem powieści jest
przemijanie widziane z wielu perspektyw. Bo któż z nas prędzej czy później nie
zada sobie pytania, co będzie ze mną, gdy któregoś dnia zniknę z tego świata?
Czy ktoś zapłacze nad moją trumną? A może jest tak, że umieramy dla innych dopiero
wtedy, gdy nikt nie będzie o nas pamiętał? Właśnie ten temat stał się dla
Fannie Flagg elementem spajającym wszystkie wątki. Ta kwestia nabiera jeszcze
większego znaczenia, kiedy uświadomimy sobie, że Całe miasto o tym mówi to
nie tylko książka podsumowująca czteroczęściowy cykl o nazwie Elmwood Springs
(poprzednie trzy tomy ukazały się kilka lat temu nakładem wydawnictwa Nowa
Proza), ale także powieść po której autorka oficjalnie oznajmiła zakończenie
swojej kariery literackiej. Poniekąd stąd wynika dla mnie największy minus tej
książki. Całe miasto o tym mówi miałoby dużo mocniejszy wydźwięk, gdyby
historia miała otwarte zakończenie, które musiałby dopowiedzieć sobie
czytelnik.
Książka zaskoczyła mnie nie tylko
tym, że można potraktować ją, jako jednotomową historię. Doceniam, bowiem wyjątkowo
ciepły język powieści, który jest zapewne wynikiem nie tylko wybitnego
warsztatu pisarskiego Fannie Flagg, ale także świetnego polskiego przekładu,
dokonanego przez Dorotę Dziewońską. Pomimo, że niezbyt lubię sielankowe
opowieści proza amerykańskiej autorki była dla mnie tak niezwykle otulająca, że
nie chciałam się z nią żegnać. Wszak właśnie do takiego świata warto zawitać w
chłodne jesienno-zimowe wieczory.
[1] Pietyzm - ruch reformistyczny w
Kościele luterańskim w XVII i XVIII w. dążący do rozbudzenia uczuć religijnych.
***
Tekst powstał w ramach Dyskusyjnego Klubu Książki realizowanego przez Gminną Bibliotekę Publiczną we Frysztaku.
Opinia bierze udział w Wielkobukowym Wyzwaniu 2018 oraz wyzwaniu bibliotecznym.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zapraszam do komentowania. Czuj się jak u siebie i pisz co myślisz, nie bądź jednak wulgarny/a ani chamski/a. Będę wdzięczna za każdy komentarz.
P.S SPAM będzie bezceremonialnie usuwany. Jeśli chcesz polecić mi jakąś stronę, skorzystaj proszę z zakładki kontakt u góry strony i wypełnij tam odpowiedni formularz.