Był późny wieczór. Cały mój dom
był już pogrążony w mroku. Jedynym dźwiękiem, który zakłócał ciszę, było
miarowe tykanie zegara. Uznałam, że jest to znakomity moment, aby sięgnąć po opowiadanie
Stephena Kinga. Zakopałam się pod
kołdrą, wyciągnęłam moją komórkę, która od pewnego czasu pełni u mnie rolę
drugiego czytnika i udałam się w literacką wycieczkę do prosektorium numer cztery, gdzie zabieram teraz również
was. Żeby jednak mogło to nastąpić, wyobraźcie sobie sytuację, w której znalazł
się niejaki Howard Cottrell. Na naszym bohaterze ma być dokonana sekcja zwłok.
Jest tylko jeden problem – ON ŻYJE… z tym, że nikt o tym nie wie. A może nasz
narrator jednak zmarł, bo jak wytłumaczyć fakt, że jego serce nie bije, a płuca
nie pracują? Howard ma jednak świadomość, że już za kilka minut ktoś wbije
skalpel w jego ciało, a on zginie naprawdę. Czyż to nie okropne?!
21 września król horroru
świętował swoje siedemdziesiąte urodziny. Dla mnie była to znakomita okazja,
aby po raz kolejny dołączyć do wirtualnych obchodów Ogólnopolskiego Dnia
Czytania Stephena Kinga organizowanego przez autorkę strony Kącik z Książką. Podobnie
jak w zeszłym roku. mimo ambitnego planu sięgnięcia po Lśnienie lub Skazanych
na Shawshank, skończyło się na
maleńkim opowiadaniu pt. Prosektorium numer cztery,
pochodzącego ze publikacji Wszystko jest względne, 14 mrocznych
opowieści. Jeśli jesteście wiernymi czytelnikami mojego bloga, zapewne
pamiętacie, że rok temu pisałam wam o utworze 1408, który znajduje się
w tym samym zbiorze opowiadań. O ile w tamtym przypadku punktem wyjścia był
film w reżyserii Mikaela Håfströma, który bardzo mi się podobał, o tyle tym
razem zdałam się na ślepy traf i sięgnęłam po pierwszy utwór ze spisu treści.
Choć osobiście lubię mroczniejszą stronę twórczości Kinga, to tym razem
podświadomie czułam, że będę zawiedziona. Zwykłam nie ufać swoim przeczuciom,
pomimo iż zazwyczaj się sprawdzają, stąd postanowiłam czytać Prosektorium
numer cztery w dość specyficznych warunkach, o których już wspomniałam.
Zaskoczyło mnie to, że
opowiadanie wzbudziło we mnie totalną obojętność, co było dość dziwne zważywszy
na fakt, że King pisze o jednym z moich największych niepokojów. Uśmiercenie
żywego człowieka powinno przerażać. Dlaczego w przypadku Prosektorium numer cztery tak
się nie dzieje? Cóż, najpierw zastanawiałam czy to nie jest moja wina. Trudno
powiedzieć, że opowiadanie jest inne niż większość krótkich form tego autora.
Charakterystyczne metody budowania napięcia sprawiły, że przez całą lekturę
prowadziłam ze sobą wewnętrzny monolog. Co jakiś czas mówiłam sobie w myślach
„Anka w tym miejscu powinnaś się bać, a ty nic nie czujesz. Czyżbyś była
bezduszna?!”.
Szczerze mówiąc, nie potrafiłam utożsamić
się z emocjami bohatera. King skupił się na odczuciach, a nie samej postaci
Howarda, w związku z czym czytelnikowi bardzo łatwo go uprzedmiotowić. O życiu
mężczyzny nie dowiadujemy się zbyt wiele, a jego imię w całym utworze pojawia
się tyko kilka razy. Myślę, że jedna scenka na polu golfowym to jednak zbyt
mało, by polubić bohatera.
(Maria Sieglinda von Nudeldorf, CC BY-SA 4.0. File:Eyelid vitiligo 06.jpg ,utworzone: 27 stycznia 2006) |
Dla mnie największym mankamentem Prosektorium
numer cztery okazało się rozmycie głównego wątku. Nie spodziewałam się,
że jako osoba, która szuka w literaturze odnośników do popkultury
anglojęzycznej, kiedykolwiek napiszę, że Stephan King przesadził z ilością odwołań do kultury. To zadziwiające, że w
opowiadaniu, gdzie powinien dominować niepokój, na pierwszy plan wysuwa się
muzyka zespołu The Rolling Stones. Zastanawiałam
się nawet czy nie zamieścić w tym
tekście odsyłaczy do konkretnych piosenek, ale ostatecznie z tego zrezygnowałam,
bo chciałabym poruszyć jeszcze jedną wątpliwość, wynikającą z zastosowania w fabule muzyki.
Mam pewien problem z ogólnym
wydźwiękiem tego opowiadania. Stephan King balansuje gdzieś między sarkazmem, a
elementami czarnego humoru, a także wiąże emocje z tekstami piosenek. Trudno mi
jednak stwierdzić, na ile autor jest sarkastyczny a na ile zabawny, pisząc o
tym, jak jeden z bohaterów bawi się żuchwą nieprzytomnego Howarda, udając że
ten śpiewa When a man loves a woman Michaela
Boltona w kierunku pani patolog,
która prywatnie jest samotną kobietą. Podejrzewam, że nie mamy z panem Kingiem
takiego samego poczucia humoru, więc to nie jest żaden zarzut, miemniej po
lekturze Prosektorium numer cztery wciąż nie wiem, czy amerykański pisarz
trywializuje bawienie się bezwładnym ciałem, czy bezkompromisowo potępia to
zachowanie. Jeśli czytaliście opowiadanie koniecznie napiszcie mi w komentarzu,
która możliwość jest waszym zdaniem trafniejsza.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zapraszam do komentowania. Czuj się jak u siebie i pisz co myślisz, nie bądź jednak wulgarny/a ani chamski/a. Będę wdzięczna za każdy komentarz.
P.S SPAM będzie bezceremonialnie usuwany. Jeśli chcesz polecić mi jakąś stronę, skorzystaj proszę z zakładki kontakt u góry strony i wypełnij tam odpowiedni formularz.