Dziś wpis nieco poza tym co zwykle możecie przeczytać na moim blogu. Wszystko zaczęło się jakieś kilkanaście dni temu od dość miłej rozmowy z moją trenerką osobistą (no dobra rehabilitantką i masażystką, której profesjonalną pracę raczono mi sfinansować na 10 dni). Od słowa do słowa dowiedziałam się, że w moim mieście wojewódzkim powstało kino 6D i przez okres wakacji oferuje promocję dwa bilety w cenie jednego. Pomysł na wyjazd padł na podatny grunt i w mgnieniu oka nastąpiła rezerwacja. Oczywiście byłam ciekawa tej technologii, choć sama przed sobą wiedziałam, że im jestem starsza, tym bliżej mi do klasyki kina. Od pewnego czasu pewnie dużą większą frajdę sprawiłby mi seans „West Side Story", ale
jak wiadomo nowości zawsze mają większą oglądalność.
Zawsze jakaś większa wyprawa wymaga ode mnie i moich bliskich nie lada umiejętności logistycznych. Tak też było tym razem. Nie wystarczyło zabukować bilety. Dla mnie równie ważne, jak nie ważniejsze jest unikanie barier architektonicznych. Na szczęście akurat w tym przypadku nie było większych problemów, gdyż pomimo iż sala kinowa mieściła się na najwyższym piętrze jednej z galerii handlowych, to jednak ktoś pomyślał o windzie, choć żeby nie było aż tak cukierkowo, zanim ją znaleźliśmy minęło dobrych 25 minut.
Gdy w końcu rozsiadłam się w wygodnym, kinowym fotelu, w salce liczącej 25 miejsc, tak naprawdę nie wiedziałam, czego mam się spodziewać - za to moi rodzice spodziewali się najgorszego. Przyczyną jest moja nadwrażliwość na dźwięki, która towarzyszy mi od dzieciństwa. Jeden głośniejszy hałas i już, jakimś cudem zrywam się z miejsca. Sama animacja nie spowodowała jednak u mnie takiej reakcji. Ostatecznie mi się podobało.
W pewnej chwili pojawiła się jednak refleksja. Być może jestem w mniejszości, ale uważam, że współczesne kino idzie w złym kierunku. Dla mnie nie ważne jest to, by odczuwać film przez efekty specjalne. Chciałabym raczej, by twórca chciał mi coś ważnego przekazać, bądź po prostu poprawić mi humor. Niestety dziś coraz mniej jest takich produkcji.
Zawsze jakaś większa wyprawa wymaga ode mnie i moich bliskich nie lada umiejętności logistycznych. Tak też było tym razem. Nie wystarczyło zabukować bilety. Dla mnie równie ważne, jak nie ważniejsze jest unikanie barier architektonicznych. Na szczęście akurat w tym przypadku nie było większych problemów, gdyż pomimo iż sala kinowa mieściła się na najwyższym piętrze jednej z galerii handlowych, to jednak ktoś pomyślał o windzie, choć żeby nie było aż tak cukierkowo, zanim ją znaleźliśmy minęło dobrych 25 minut.
Gdy w końcu rozsiadłam się w wygodnym, kinowym fotelu, w salce liczącej 25 miejsc, tak naprawdę nie wiedziałam, czego mam się spodziewać - za to moi rodzice spodziewali się najgorszego. Przyczyną jest moja nadwrażliwość na dźwięki, która towarzyszy mi od dzieciństwa. Jeden głośniejszy hałas i już, jakimś cudem zrywam się z miejsca. Sama animacja nie spowodowała jednak u mnie takiej reakcji. Ostatecznie mi się podobało.
W pewnej chwili pojawiła się jednak refleksja. Być może jestem w mniejszości, ale uważam, że współczesne kino idzie w złym kierunku. Dla mnie nie ważne jest to, by odczuwać film przez efekty specjalne. Chciałabym raczej, by twórca chciał mi coś ważnego przekazać, bądź po prostu poprawić mi humor. Niestety dziś coraz mniej jest takich produkcji.