Ads 468x60px

środa, 22 października 2014

Droga do złota: Rosnące emocje

Arena Kraków widziana z Kopca Kościuszki
(fot. Piotr Gurgul)
Niekorzystny wynik Ligi Światowej sprawił, iż nasi reprezentanci dostali trochę wolnego. Dla części z nich była to doskonała okazja na podleczenie kontuzji. Pozostali pełniej niż do tej pory mogli wejść w cykl treningowy. Antiga postanowił skupić się na poznawaniu meandrów języka polskiego. Prasa ponownie zaczęła się interesować emocjami wewnątrz kadry. Coraz głośniej mówiono o kłopotach komunikacyjnych selekcjonera z Bartoszem Kurkiem. Tego jednak, co wydarzyło się na Memoriale Huberta Jerzego Wagnera chyba nikt się nie spodziewał. Zaskoczeń jednak było zdecydowanie więcej zarówno na parkiecie jak również poza nim.

 Test generalny
Wydarzenie ku pamięci Huberta Jerzego Wagnera już zdobył sobie słuszną renomę w kalendarzu reprezentacyjnym. Choć jest to turniej towarzyski od lat przyciąga najlepsze drużyny, przybywające do naszego kraju, by przy dopingu polskich kibiców, móc rywalizować. W mojej opinii, organizatorzy potrafią w idealny sposób dostosować termin spotkań, tak by najlepsze kadry na naszym globie miały okazję sprawdzić się przed kluczowymi momentami sezonu. W tym roku było to szczególnie ważne ze względu na Mistrzostwa Świata w Polsce, od których dzieliły nas już tylko tygodnie. Była to próba dla reprezentacji, która aktualnie była w kulminacyjnym momencie treningów siłowych, które miały swoje odbicie na boisku. Każdy wynik mógł być interpretowany w różny sposób. Zbyt słaba gra, z pewnością byłaby powodem do nie pokoju, ale dobra dyspozycja mogła świadczyć o zbyt szybkim wzroście formy przed startem mistrzostw. Równie stresująca sytuacja, dotyczyła Areny Kraków, która miała być już niedługo jednym z gospodarzy pierwszej fazy championatu i zdobywała organizacyjne szlify w wydarzeniu nieco niższej rangi.

Ciemne chmury
Mariusz Wlazły
(fot. Anna Kłeczek)
Pierwszym rywalem naszych siatkarzy była Bułgaria. Szósta wówczas ekipa w rankingu FIVB potrafiła stawiać twarde warunki biało-czerwonym, co gwarantowało gorące emocje już na początku turnieju. Pierwszy set obfitował w częste zmiany prowadzenia, lecz zakończył się dla gospodarzy szczęśliwie. Po zmianie stron nasza gra zaczęła się psuć, co skrzętnie wykorzystywali rywale ostatecznie wygrywając tę partię do 23, jednak to, co najgorsze miało dopiero nadejść. Na początku trzeciej odsłony serca wszystkich kibiców zamarły, gdyż nasz podstawowy atakujący Mariusz Wlazły doznał groźnie wyglądającej kontuzji spadając na stopę jednego z przeciwników i został zniesiony z parkietu. Wszyscy obawiali się najgorszego, gdyż jeszcze niedawno filar naszej reprezentacji musiał się zmagać ze skutkami kontuzji. Czyżby cały misterny plan budowy silnej drużyny na Mistrzostwa Świata właśnie legł w gruzach? Cała reszta przegranego pięciosetowego starcia z Bułgarami nie miała już znaczenia - liczyła się tylko przyszłość, która malowała się w coraz ciemniejszych barwach. Antiga brał nawet chwilowo pod uwagę, przesunięcie Bartosza Kurka z przyjęcia na atak, jeśli sprawdziłyby się fatalny scenariusz, choć pewnie nominalny zastępca na pozycji, czyli Dawid Konarski mógł w pewnym stopniu wypełnić lukę w drużynie. Na szczęście okazało się, że obawy o zdrowie były nieco przesadzone i słynny „Szampon” po kilku dniach powrócił do treningu. Przyniosło to za sobą decyzję, jakiej nikt się nie spodziewał.

Mistrzostwa nie dla każdego
Mateusz Mika
(fot. Anna Kłeczek)
Żaden fachowiec przed sezonem nie odważyłby się stwierdzić, że w naszej reprezentacji zabraknie osoby, która przez ostatnie lata była jednym z najważniejszych filarów biało-czerwonych. Początkowo wieść, że zawodnik Lube Banca Macerata nie będzie uczestniczył w Mistrzostwach Świata, wydawała się po prostu zwykłą „kaczką dziennikarską”. Fakty jednak mówiły same za siebie. Bartosz Kurek po jednym z porannych treningów przed meczem po prostu spakował walizki i wrócił do domu. Wielu przecierało oczy ze zdumienia, że niedawny zdobywca mistrzostwa Włoch nie zdobył uznania w oczach selekcjonera. Zastanawiano się nad przyczynami odwołania tak zasłużonego zawodnika. Zdania były podzielone. Odżyły tezy o tym, iż to nie aktualna forma mogła być przyczyną braku powołania. Część osób twierdziła, że Bartek nie mógł się pogodzić z rolą, jaką miał odegrać w drużynie trenera, z którym nie mógł się porozumieć. Szkoleniowcy zarzekali się jednak, iż sama decyzja nie miała podtekstu osobistego i wynikała z aktualnej dyspozycji przyjmującego. Najważniejszy był jednak skutek podjętych działań, ponieważ wszyscy zastanawiali się, kto będzie brakującym przyjmującym reprezentacji Polski. Wybór padł na świetnie zapowiadającego się Mateusza Mikę, który już swoimi dobrymi występami udowodnił, iż będzie walczył o to, by stać się kluczową postacią ekipy narodowej. W moim odczuciu, ten niezwykle opanowany siatkarz, miał również cichego sprzymierzeńca w osobie Philippe Blaina. Panowie znali się dobrze, gdyż cały ostatni sezon spędzili wspólnie w drużynie z Montpellier, gdzie doświadczony Francuz jest szkoleniowcem.  Po raz kolejny nasunęło mi się podświadome porównanie z ekipą Wagnera, gdyż kilkadziesiąt lat wcześniej legendarny trener zaufał młodemu Tomaszowi Wójtowiczowi, który dostał wówczas niespodziewaną szansę pokazania swoich możliwości na arenie międzynarodowej, co dało znakomite efekty. Na razie stawianie Miki na równi z mistrzem olimpijskim było nietaktem, niemniej historia zdawała zataczać koło.
Jeśli już wspominamy o tym, że nie wszyscy mogli włożyć biało-czerwoną koszulkę, musimy odnotować również to, iż nie każdy mógł oglądać zmagania naszych reprezentantów na najważniejszej imprezie sportowej roku. Przyczyną było zakodowanie transmisji przez telewizję, co spowodowało duże rozgoryczenie wśród fanów siatkówki, od miesięcy zapewnianych, że kibicowanie naszej drużynie będzie bezpłatne. Niestety, już w momencie poinformowania o tym, że Polsce przyznano organizację MŚ, prywatny nadawca przyjął zbyt optymistyczny scenariusz finansowania. Spodziewano się pomocy ze strony państwa, ale politycy szybko wycofali się z jakiegokolwiek wsparcia. Wydarzenie wymagało sporych nakładów m.in. uruchomienia czterech kanałów telewizyjnych, pokazujących wszystkie 103 mecze. Próbowano sprzedać prawa do transmisji, ale bez rezultatu. Ostatnią szansą było pozyskanie reklamodawców, którzy nie docenili potencjału siatkówki. Osobiście rozumiem, iż inwestycje powinny się zwracać, lecz czasem zyski są mniej ważne, niż sympatia widzów, która może zaowocować w przyszłości.

Przedsmak emocji
Powróćmy jednak myślami na parkiet, gdzie Polacy pomimo zawirowań kadrowych radzili sobie bardzo dobrze. Mecz z Chinami pokazał, że mamy pewne powody do optymizmu, chociaż decydującym sprawdzianem miało być starcie z Rosją. Mistrzowie olimpijscy byli zdecydowanie najmocniejszym rywalem startującym w tegorocznej odsłonie memoriału, stąd emocje przed pierwszym gwizdkiem sięgały zenitu. Już pierwszy set pokazał duże możliwości w zagrywce Sbornej. W pewnym momencie strata do przeciwnika wzrosła aż do ośmiu punktów (19: 11), niemniej wówczas rozpoczęła się pogoń gospodarzy, która skoczyła się porażką do 22. Kolejna partia nabrała rumieńców przy stanie 19:19. Żadna z ekip nie chciała oddać rywalowi pola, co doprowadziło do walki na przewagi, którą przełamali biało-czerwoni efektownym blokiem, gwarantującą rozstrzygnięcie wyniku na naszą korzyść. Podopieczni trenera Woronkowa wiedzieli, że aby wygrać, muszą utrzymywać dystans do przeciwnika, co dało im wygraną w trzeciej odsłonie pojedynku. Jeśli ktoś myślał, że ta sytuacja zdeprymuje orły Antigi, to kolejny set zweryfikował błędne przypuszczenia. Nasi zawodnicy przez długi czas prowadzili, ale w pewnej chwili Rosjanie zbliżyli się na niebezpieczną odległość punktową, ostatnia piłka jednak należała do ekipy znad Wisły, czego wynikiem był tie-break, gdzie Polacy pokazali swoją siłę. Odniesiona wygrana dała nam drugie miejsce w turnieju i mały przedsmak tego, co miało się rozpocząć już za kilkanaście dni. Kibice poczuli to również dzięki występowi Margaret, która zaprezentowała oficjalny hymn Mistrzostw Świata „Start a Fire”.


Przeczytaj również:

4 komentarze:

  1. Cudownie przypomnieć sobie te emocje :) Dobrze Ci idzie w pisaniu o naszej złotej drużynie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję, choć najbardziej emocjonująca notka jeszcze przede mną.

      Usuń
  2. Bardzo fajnie to przedstawiłaś! Musze przyznać, że nie do końca się tym interesuje, ale u Ciebie nadrabiam braki:))
    Chciałam także poinformować, iż przeniosłam się na własną domenę: okiemMK.com i dodałam Ciebie do odwiedzanych blogów, by nic mi nie umknęło.
    Pozdrawiam ciepło!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiem Marto. Dziękuję. Też już dodałam Twoją stronę do polecanych. Przy chwilce czasu sprawdź czy odnośnik w "Poleconych stronach" działa.

      Usuń

Zapraszam do komentowania. Czuj się jak u siebie i pisz co myślisz, nie bądź jednak wulgarny/a ani chamski/a. Będę wdzięczna za każdy komentarz.
P.S SPAM będzie bezceremonialnie usuwany. Jeśli chcesz polecić mi jakąś stronę, skorzystaj proszę z zakładki kontakt u góry strony i wypełnij tam odpowiedni formularz.