Liga Światowa to coroczna próba sił ekip narodowych, które
rywalizują ze sobą w niesamowicie wymagającym cyklu mini turniejów rozsianych
po całym globie. Jak szumnie głosi Międzynarodowy Związek Piłki Siatkowej
(FIVB) impreza ma nie tylko wywołać emocje wśród kibiców, ale również
rozpromować piękny sport, który nadal nie jest tak popularny, jak chociażby
piłka nożna. Zwykle te rozgrywki są kulminacyjnym momentem sezonu
reprezentacyjnego, niemniej w tym roku dla uczestników to miał być pewien etap
przygotowań do Mistrzostw Świata. Polska trafiła do elitarnej grupy A, gdzie miała
stoczyć bój z Brazylią, Włochami i Iranem. Po fazie grupowej, rozgrywanej
w systemie dwumeczy, gdzie gospodarzami jest każdy z grupowych rywali,
najlepsze dwa zespoły z grup A i B, oraz najlepszy team z grup zaplecza elity
(grupy C i D) miały pojechać na turniej finałowy. Do grona wybrańców z urzędu kwalifikowała się
również drużyna organizująca Final Six. W tym roku miastem, które miało ugościć
najlepszych siatkarzy, była Florencja. Z racji tej decyzji z naszej grupy do
dalszej fazy rozgrywek awansowały trzy reprezentacje.
Choć były duże szanse, iż Polacy przejdą dalej, to jednak na
tym etapie przygotowań możliwy był każdy wynik, gdyż wszyscy szkoleniowcy
liczyli na szczyt formy swoich podopiecznych we wrześniu Na pierwsze mecze
wyjazdowe naszej reprezentacji został oddelegowany mocno eksperymentalny skład.
Zabrakło w nim takich zawodników jak Paweł Zagumny, Michał Winiarski, Bartosz
Kurek, Mariusz Wlazły, Piotr Nowakowski czy Paweł Zatorski. W ostatniej chwili
kontuzji nabawił się również Michał Kubiak. W zamian swoją szansę na
zaistnienie dostali niewidoczni jak dotąd debiutanci Rafał Buszek, Mateusz Mika
i Wojciech Ferens. Taki skład personalny sprawiał, że to jak zagramy w pewnym
sensie było niespodzianką również dla nas. Równocześnie zarysowywał się już
powoli wstępny plan Antigi w związku z przygotowaniami do imprezy docelowej.
Bardziej doświadczeni reprezentacji dostali trochę wytchnienia przed dalszą
fazą rywalizacji, gdzie mogli okazać się niezbędni ze względu na doświadczenie
i umiejętności. Pomimo, iż w pierwszym meczu przeciwko ekipie Brazylii
biało-czerwoni ulegli gospodarzom w trzech setach to jednak w dwóch pierwszych
partiach toczyli zaciętą walkę w końcówkach. Spowodowało to wzrost motywacji. Nasza
kadra poczuła, iż z "Canarinhos” można walczyć, jak równy z równym nawet
na jego rodzimym boisku. Efektem było odwrócenie wyniku (3: 0 dla Polski) w
meczu rewanżowym. Widać było, iż nasi reprezentanci wyciągnęli wnioski z
niedawnej porażki. Po pierwszym weekendzie Ligi Światowej mogliśmy patrzeć w
przyszłość z względnym optymizmem.
Emocje po włosku
Na półwysep Apeniński udał się nieco zmieniony skład, do
którego dołączyli dwaj nowi środkowi, czyli Piotr Noakowski i Łukasz
Wiśniewski, a także Paweł Zatorski i Łukasz Żygadło, mający stawić czoło
grającej bez presji ekipie Włoch, pewnie kroczącej od zwycięstwa do
zwycięstwa. Szczególnie miły był zapewne
powrót do kadry doświadczonego rozgrywającego, który wykazał się hartem ducha w
walce z ciężką kontuzją. Niestety, nie przełożyło się to na korzystny wynik. W
dwóch starciach z Włochami zdołaliśmy wygrać zaledwie seta (i tylko minimalnym
pocieszeniem było, iż oddaliśmy w nim gospodarzom tylko 15 małych punktów).
Tutaj należy wspomnieć, że w pewnym sensie drugi mecz był szczególny dla obu ekip.
W czasie, gdy w Polsce coraz bardziej prawdopodobne było rozegranie meczu
otwarcia Mistrzostw Świata na Stadionie Narodowym, zdecydowano się pierwszy raz
w historii siatkówki halowej rozegrać spotkanie na otwartym stadionie. Kort
tenisowy Foro Italico został bardzo dobrze przygotowany do zmagań uczestników,
co udowodniło, iż południowcy nadal chcą uchodzić za jedną z najbardziej
innowacyjnych federacji. Pomimo nowinek, najważniejsze były jednak wyniki, a te
zaczęły być coraz bardziej niepokojące. Przede wszystkim wielką niespodzianką
okazała się ekipa Iranu, która zaczęła urywać punkty faworytom grupy A.
Trybuny Foro Italico w Rzymie (fot. Gabriele Altimari) |
Kalendarz mógł sprawić, iż polscy siatkarze szybko powetują
sobie straty, jakie odnieśli kilka dni wcześniej, bo rywalizacja przenosiła się
do naszego kraju. Mauro Beruto mając już na wstępie zapewniony udział w Final
Six, potraktował ten weekend, jako test dla swoich zawodników rezerwowych. Stąd
kibice, którzy zakupili bilety na mecze w Katowicach i Łodzi nie mogli
obserwować na żywo Ivana Zaytseva, Dragana Travicy, Simone Parodiego, Jiriego
Kovara, Emanuele Birarelliego oraz Salvatore Rossiniego. Tymczasem u nas szansę
odpoczynku dostali Michał Ruciak i „Igła”. Tak naprawdę po tak przemeblowanym składzie,
w jakim przyjechali Włosi mogliśmy się spodziewać każdego wyniku, co było
gwarancją wielkich emocji. Pierwsze starcie okazało prawdziwym festiwalem
małych niespodzianek, walki do ostatniej piłki i niewykorzystanych okazji. Już
sam za siebie przemawia fakt, że trzy z pięciu rozegranych setów kończyło się
wynikami na przewagi. Samo ostateczne rozstrzygnięcie (3: 2 dla Polski) wbrew
pozorom pokazało, iż obie reprezentacje są niezwykle czułe, jeśli chodzi o
przyjęcie i nie potrafią utrzymać wypracowanej nawet kilkupunktowej przewagi. Pomimo,
że z tej próby wyszliśmy zwycięsko, to jednak straciliśmy punkt, który mógł
zaważyć na dalszych losach rywalizacji. Przy okazji konferencji prasowej
szkoleniowiec naszych przeciwników nieco zarzucał nerwowość na boisku polskiemu
systemowi wideo-weryfikacji. Ten sposób oceny spornych piłek jest stosowany z powodzeniem
zarówno w Plus Lidze, jak również we włoskiej Serie A, jednak poszczególne
paragrafy stosowane przez federacje różnią się, co do momentu ujednolicenia
przepisów może być powodem małych spięć pod siatką.
Ten mecz z przedstawicielami półwyspu Apenińskiego mógł
zapowiadać zacięty rewanż. Jednak wszyscy, którzy liczyli na wyrównaną i
emocjonującą walkę w Atlas Arenie nieco się zawiedli, gdyż Polska odniosła
pewne zwycięstwo 3: 1 i pomimo słabszej gry Mariusza Wlazłego, mogła z dobrym
rezultatem oddać stery tego meczu w ręce Mateusza Miki i Rafała Buszka. Był to
na pewno dobry prognostyk przed tym, co wszyscy fani siatkówki liczyli ujrzeć
kilka dni później w Krakowie i Bydgoszczy.
Polsko-brazylijska
fiesta
fot. Grzegorz Jereczek |
Nie od dziś starcia naszej reprezentacji z Brazylią są
prawdziwą siatkarską fiestą. Zawdzięczamy to przede wszystkim legendzie
zespołu, który przez wiele lat, dzielił i rządził na światowych parkietach. W
tym sezonie gigant pochodzący z Ameryki Południowej wydawał się dostawać
zadyszki. Nadarzył się doskonały moment, by ograć mistrzów świata na własnym
terenie. Tym razem boisko, mogło nie być naszym sprzymierzeńcem, było to,
bowiem pierwsze oficjalne spotkanie na nowowybudowanej hali Kraków Arena. Taka
inauguracja obiektu chyba nikomu się nie marzyła. Nasza reprezentacja pewnie
pokonała Canarinhos 3: 1 oddając rywalom tylko trzeciego seta po zaciętej walce
na przewagi (28:30). W tym starciu szczególnie wyróżnili się Dawid Konarski
(zmiennik Wlazłego, który dostał kilka dni urlopu) oraz Piotr Nowakowski.
Wydarzenia w bydgoskiej „Łuczniczce” miały jednak pokazać,
iż drużyna Rezende wcale nie zamierza
składać broni. Wbrew pozorom, porażka rozsierdziła zespół, który potrzebował
tylko iskry, by wybuchnąć siłą, z jakiej jest znany od wielu lat. Natomiast
nasza reprezentacja znów zdawała się wracać do gry, którą prezentowała przed
zmianą selekcjonera. Faktem było, że Brazylii nie można lekceważyć nawet, gdy
chwilowo, gra słabiej, ale przegranie meczu w trzech setach i to nie zdobywając
w żadnym z nich więcej niż 21 punktów, kazała niepokoić się o to czy uda nam
się wyjechać na turniej finałowy do Florencji. Na naszą niekorzyść przemawiało również
to, iż w meczach w Techeranie nie mogli uczestniczyć Bartosz Kurek i Mariusz
Wlazły, którzy skarżyli się na bóle pleców.
Malejące szanse
Iran przed sezonem reprezentacyjnym uznawany był za
swoistego siatkarskiego ”Kopciuszka”, którego silniejsi rywale mieli ogrywać
bez większego problemu. Parkiet pokazał jednak jak bardzo te przypuszczenia
były niezgodne z prawdą. Polacy mieli przekonać się o tym naprawdę bardzo
boleśnie, a pierwszy akt tego swoistego dramatu rozegrał się na bardzo
nieprzyjaznym boisku rywala. Nasi zawodnicy zostali przywitani przez bardzo
wrogą arabską publiczność gwizdami znanymi do tej pory raczej z aren
piłkarskich. Pomimo to pierwszego seta wygraliśmy do 23, co miało się okazać
jedyną pozytywną wiadomością wieczoru, gdyż pozostałe trzy sety graliśmy pod
zdecydowane dyktando gospodarzy czego wynikiem okazała się porażka 3:1. Kolejna
potyczka ukazała wszystkie nasze słabości, przez które drużyna nie wygrała
nawet jednej partii. Po tym weekendzie było pewne, iż wyjazd do Florencji może
być poza zasięgiem, choć matematyczne szanse na awans nadal istniały.
Decydujące miały okazać się mecze Włochów z Brazylijczykami, które decydowały o
ostatecznym kształcie grupy A. Choć wszyscy liczyliśmy również na to. Iż
biało-czerwoni zdobędą od 3-6 punktów, które mogły być niezwykle cenne.
Mieszkańcy Bliskiego Wschodu wydawali się na tyle zmotywowani, by pokazać nad
Wisłą swoją klasę. Pewnym pocieszeniem było, iż dolegliwości naszego
podstawowego atakującego nie były tak poważne, jak początkowo zakładano. Do
kadry wrócili również Marcin Możdżonek, Piotr Nowakowski i Bartosz Kurek, choć
ten ostatni opuścił zgrupowanie, jak się wówczas mówiło, z przyczyn
zdrowotnych.
Umiesz liczyć – licz na
siebie
Michał Winiarski (Zorro2212) |
Pomimo niekorzystnego dla nas wyniku meczu podopiecznych
Rezende z Włochami (3: 1 dla Brazylii), nasze orły dopingowani przez kibiców
zgromadzonych w Ergo Arenie i przed telewizorami dzielnie stawili czoła groźnym
rywalom. Doświadczeni kadrowicze, z Michałem Winiarskim na czele, dzięki
bezkompromisowym atakom i mocnej zagrywce wygrali ten pojedynek w czterech
setach i wciąż mieli szansę wyjechania do Włoch, pod warunkiem, że mecz
rewanżowy wygrają za komplet punktów a Italia na swoim terenie pokona
przeciwników w odpowiednim wymiarze setów. Ostatni mecz Polaków potwierdził, iż
jeśli dobrze funkcjonuje zagrywka i blok, nawet waleczni Irańczycy muszą uznać
naszą wyższość. Niestety, wygrana mogła mieć ostatecznie gorzki smak, stąd oczy
wszystkich były skierowane na parkiet w Mediolanie. Na nasze nieszczęście
Brazylia po grupowych niepowodzeniach, odrodziła się niczym Feniks z popiołów i
poza oddaniem trzeciej partii gospodarzom, była zdecydowanie lepsza od podopiecznych
Maro Beruto. Wygrana 3: 1 dała słynnym „Kanarkom” wyjazd do Florencji, gdzie w
finale Ligi Światowej ulegli Amerykanom. Dla nas brak awansu był bardzo bolesny
przede wszystkim pod względem szkoleniowym. Brak ogrania z silnymi rywalami
mógł się odbić „czkawką” na Mistrzostwach Świata, a tego nikt nie chciał.
O siatkówce się nie powiem, bo nigdy się nią specjalnie nie pasjonowałam, ale Twoje teksty... Chapeau bas!
OdpowiedzUsuńDzięki Ewuś :)
UsuńGites! Jak zwykle ;)
OdpowiedzUsuń:)
Usuńlubię oglądać siatkówkę, ale tylko okazjonalnie, tekst w pełni profesjonalny, wyczerpujący w moim mniemaniu temat i widać w nim Twoją pasję;)
OdpowiedzUsuńDziękuję za miłe słowa :)
OdpowiedzUsuń