Ads 468x60px

środa, 8 października 2014

Droga do złota: Trudne wyzwanie

Liga Światowa to coroczna próba sił ekip narodowych, które rywalizują ze sobą w niesamowicie wymagającym cyklu mini turniejów rozsianych po całym globie. Jak szumnie głosi Międzynarodowy Związek Piłki Siatkowej (FIVB) impreza ma nie tylko wywołać emocje wśród kibiców, ale również rozpromować piękny sport, który nadal nie jest tak popularny, jak chociażby piłka nożna. Zwykle te rozgrywki są kulminacyjnym momentem sezonu reprezentacyjnego, niemniej w tym roku dla uczestników to miał być pewien etap przygotowań do Mistrzostw Świata. Polska trafiła do elitarnej grupy A, gdzie miała stoczyć bój z Brazylią, Włochami i Iranem. Po fazie grupowej, rozgrywanej w systemie dwumeczy, gdzie gospodarzami jest każdy z grupowych rywali, najlepsze dwa zespoły z grup A i B, oraz najlepszy team z grup zaplecza elity (grupy C i D) miały pojechać na turniej finałowy.  Do grona wybrańców z urzędu kwalifikowała się również drużyna organizująca Final Six. W tym roku miastem, które miało ugościć najlepszych siatkarzy, była Florencja. Z racji tej decyzji z naszej grupy do dalszej fazy rozgrywek awansowały trzy reprezentacje.

 Eksperyment
Choć były duże szanse, iż Polacy przejdą dalej, to jednak na tym etapie przygotowań możliwy był każdy wynik, gdyż wszyscy szkoleniowcy liczyli na szczyt formy swoich podopiecznych we wrześniu Na pierwsze mecze wyjazdowe naszej reprezentacji został oddelegowany mocno eksperymentalny skład. Zabrakło w nim takich zawodników jak Paweł Zagumny, Michał Winiarski, Bartosz Kurek, Mariusz Wlazły, Piotr Nowakowski czy Paweł Zatorski. W ostatniej chwili kontuzji nabawił się również Michał Kubiak. W zamian swoją szansę na zaistnienie dostali niewidoczni jak dotąd debiutanci Rafał Buszek, Mateusz Mika i Wojciech Ferens. Taki skład personalny sprawiał, że to jak zagramy w pewnym sensie było niespodzianką również dla nas. Równocześnie zarysowywał się już powoli wstępny plan Antigi w związku z przygotowaniami do imprezy docelowej. Bardziej doświadczeni reprezentacji dostali trochę wytchnienia przed dalszą fazą rywalizacji, gdzie mogli okazać się niezbędni ze względu na doświadczenie i umiejętności. Pomimo, iż w pierwszym meczu przeciwko ekipie Brazylii biało-czerwoni ulegli gospodarzom w trzech setach to jednak w dwóch pierwszych partiach toczyli zaciętą walkę w końcówkach. Spowodowało to wzrost motywacji. Nasza kadra poczuła, iż z "Canarinhos” można walczyć, jak równy z równym nawet na jego rodzimym boisku. Efektem było odwrócenie wyniku (3: 0 dla Polski) w meczu rewanżowym. Widać było, iż nasi reprezentanci wyciągnęli wnioski z niedawnej porażki. Po pierwszym weekendzie Ligi Światowej mogliśmy patrzeć w przyszłość z względnym optymizmem.

Emocje po włosku
Na półwysep Apeniński udał się nieco zmieniony skład, do którego dołączyli dwaj nowi środkowi, czyli Piotr Noakowski i Łukasz Wiśniewski, a także Paweł Zatorski i Łukasz Żygadło, mający stawić czoło grającej bez presji ekipie Włoch, pewnie kroczącej od zwycięstwa do zwycięstwa.  Szczególnie miły był zapewne powrót do kadry doświadczonego rozgrywającego, który wykazał się hartem ducha w walce z ciężką kontuzją. Niestety, nie przełożyło się to na korzystny wynik. W dwóch starciach z Włochami zdołaliśmy wygrać zaledwie seta (i tylko minimalnym pocieszeniem było, iż oddaliśmy w nim gospodarzom tylko 15 małych punktów). Tutaj należy wspomnieć, że w pewnym sensie drugi mecz był szczególny dla obu ekip. W czasie, gdy w Polsce coraz bardziej prawdopodobne było rozegranie meczu otwarcia Mistrzostw Świata na Stadionie Narodowym, zdecydowano się pierwszy raz w historii siatkówki halowej rozegrać spotkanie na otwartym stadionie. Kort tenisowy Foro Italico został bardzo dobrze przygotowany do zmagań uczestników, co udowodniło, iż południowcy nadal chcą uchodzić za jedną z najbardziej innowacyjnych federacji. Pomimo nowinek, najważniejsze były jednak wyniki, a te zaczęły być coraz bardziej niepokojące. Przede wszystkim wielką niespodzianką okazała się ekipa Iranu, która zaczęła urywać punkty faworytom grupy A.

Trybuny Foro Italico w Rzymie
(fot. Gabriele Altimari)

Kalendarz mógł sprawić, iż polscy siatkarze szybko powetują sobie straty, jakie odnieśli kilka dni wcześniej, bo rywalizacja przenosiła się do naszego kraju. Mauro Beruto mając już na wstępie zapewniony udział w Final Six, potraktował ten weekend, jako test dla swoich zawodników rezerwowych. Stąd kibice, którzy zakupili bilety na mecze w Katowicach i Łodzi nie mogli obserwować na żywo Ivana Zaytseva, Dragana Travicy, Simone Parodiego, Jiriego Kovara, Emanuele Birarelliego oraz Salvatore Rossiniego. Tymczasem u nas szansę odpoczynku dostali Michał Ruciak i „Igła”. Tak naprawdę po tak przemeblowanym składzie, w jakim przyjechali Włosi mogliśmy się spodziewać każdego wyniku, co było gwarancją wielkich emocji. Pierwsze starcie okazało prawdziwym festiwalem małych niespodzianek, walki do ostatniej piłki i niewykorzystanych okazji. Już sam za siebie przemawia fakt, że trzy z pięciu rozegranych setów kończyło się wynikami na przewagi. Samo ostateczne rozstrzygnięcie (3: 2 dla Polski) wbrew pozorom pokazało, iż obie reprezentacje są niezwykle czułe, jeśli chodzi o przyjęcie i nie potrafią utrzymać wypracowanej nawet kilkupunktowej przewagi. Pomimo, że z tej próby wyszliśmy zwycięsko, to jednak straciliśmy punkt, który mógł zaważyć na dalszych losach rywalizacji. Przy okazji konferencji prasowej szkoleniowiec naszych przeciwników nieco zarzucał nerwowość na boisku polskiemu systemowi wideo-weryfikacji. Ten sposób oceny spornych piłek jest stosowany z powodzeniem zarówno w Plus Lidze, jak również we włoskiej Serie A, jednak poszczególne paragrafy stosowane przez federacje różnią się, co do momentu ujednolicenia przepisów może być powodem małych spięć pod siatką.
Ten mecz z przedstawicielami półwyspu Apenińskiego mógł zapowiadać zacięty rewanż. Jednak wszyscy, którzy liczyli na wyrównaną i emocjonującą walkę w Atlas Arenie nieco się zawiedli, gdyż Polska odniosła pewne zwycięstwo 3: 1 i pomimo słabszej gry Mariusza Wlazłego, mogła z dobrym rezultatem oddać stery tego meczu w ręce Mateusza Miki i Rafała Buszka. Był to na pewno dobry prognostyk przed tym, co wszyscy fani siatkówki liczyli ujrzeć kilka dni później w Krakowie i Bydgoszczy.

Polsko-brazylijska fiesta
fot. Grzegorz Jereczek
Nie od dziś starcia naszej reprezentacji z Brazylią są prawdziwą siatkarską fiestą. Zawdzięczamy to przede wszystkim legendzie zespołu, który przez wiele lat, dzielił i rządził na światowych parkietach. W tym sezonie gigant pochodzący z Ameryki Południowej wydawał się dostawać zadyszki. Nadarzył się doskonały moment, by ograć mistrzów świata na własnym terenie. Tym razem boisko, mogło nie być naszym sprzymierzeńcem, było to, bowiem pierwsze oficjalne spotkanie na nowowybudowanej hali Kraków Arena. Taka inauguracja obiektu chyba nikomu się nie marzyła. Nasza reprezentacja pewnie pokonała Canarinhos 3: 1 oddając rywalom tylko trzeciego seta po zaciętej walce na przewagi (28:30). W tym starciu szczególnie wyróżnili się Dawid Konarski (zmiennik Wlazłego, który dostał kilka dni urlopu) oraz Piotr Nowakowski.
Wydarzenia w bydgoskiej „Łuczniczce” miały jednak pokazać, iż drużyna Rezende  wcale nie zamierza składać broni. Wbrew pozorom, porażka rozsierdziła zespół, który potrzebował tylko iskry, by wybuchnąć siłą, z jakiej jest znany od wielu lat. Natomiast nasza reprezentacja znów zdawała się wracać do gry, którą prezentowała przed zmianą selekcjonera. Faktem było, że Brazylii nie można lekceważyć nawet, gdy chwilowo, gra słabiej, ale przegranie meczu w trzech setach i to nie zdobywając w żadnym z nich więcej niż 21 punktów, kazała niepokoić się o to czy uda nam się wyjechać na turniej finałowy do Florencji. Na naszą niekorzyść przemawiało również to, iż w meczach w Techeranie nie mogli uczestniczyć Bartosz Kurek i Mariusz Wlazły, którzy skarżyli się na bóle pleców.

Malejące szanse
Iran przed sezonem reprezentacyjnym uznawany był za swoistego siatkarskiego ”Kopciuszka”, którego silniejsi rywale mieli ogrywać bez większego problemu. Parkiet pokazał jednak jak bardzo te przypuszczenia były niezgodne z prawdą. Polacy mieli przekonać się o tym naprawdę bardzo boleśnie, a pierwszy akt tego swoistego dramatu rozegrał się na bardzo nieprzyjaznym boisku rywala. Nasi zawodnicy zostali przywitani przez bardzo wrogą arabską publiczność gwizdami znanymi do tej pory raczej z aren piłkarskich. Pomimo to pierwszego seta wygraliśmy do 23, co miało się okazać jedyną pozytywną wiadomością wieczoru, gdyż pozostałe trzy sety graliśmy pod zdecydowane dyktando gospodarzy czego wynikiem okazała się porażka 3:1. Kolejna potyczka ukazała wszystkie nasze słabości, przez które drużyna nie wygrała nawet jednej partii. Po tym weekendzie było pewne, iż wyjazd do Florencji może być poza zasięgiem, choć matematyczne szanse na awans nadal istniały. Decydujące miały okazać się mecze Włochów z Brazylijczykami, które decydowały o ostatecznym kształcie grupy A. Choć wszyscy liczyliśmy również na to. Iż biało-czerwoni zdobędą od 3-6 punktów, które mogły być niezwykle cenne. Mieszkańcy Bliskiego Wschodu wydawali się na tyle zmotywowani, by pokazać nad Wisłą swoją klasę. Pewnym pocieszeniem było, iż dolegliwości naszego podstawowego atakującego nie były tak poważne, jak początkowo zakładano. Do kadry wrócili również Marcin Możdżonek, Piotr Nowakowski i Bartosz Kurek, choć ten ostatni opuścił zgrupowanie, jak się wówczas mówiło, z przyczyn zdrowotnych.

Umiesz liczyć – licz na siebie
Michał Winiarski
(Zorro2212)
Pomimo niekorzystnego dla nas wyniku meczu podopiecznych Rezende z Włochami (3: 1 dla Brazylii), nasze orły dopingowani przez kibiców zgromadzonych w Ergo Arenie i przed telewizorami dzielnie stawili czoła groźnym rywalom. Doświadczeni kadrowicze, z Michałem Winiarskim na czele, dzięki bezkompromisowym atakom i mocnej zagrywce wygrali ten pojedynek w czterech setach i wciąż mieli szansę wyjechania do Włoch, pod warunkiem, że mecz rewanżowy wygrają za komplet punktów a Italia na swoim terenie pokona przeciwników w odpowiednim wymiarze setów. Ostatni mecz Polaków potwierdził, iż jeśli dobrze funkcjonuje zagrywka i blok, nawet waleczni Irańczycy muszą uznać naszą wyższość. Niestety, wygrana mogła mieć ostatecznie gorzki smak, stąd oczy wszystkich były skierowane na parkiet w Mediolanie. Na nasze nieszczęście Brazylia po grupowych niepowodzeniach, odrodziła się niczym Feniks z popiołów i poza oddaniem trzeciej partii gospodarzom, była zdecydowanie lepsza od podopiecznych Maro Beruto. Wygrana 3: 1 dała słynnym „Kanarkom” wyjazd do Florencji, gdzie w finale Ligi Światowej ulegli Amerykanom. Dla nas brak awansu był bardzo bolesny przede wszystkim pod względem szkoleniowym. Brak ogrania z silnymi rywalami mógł się odbić „czkawką” na Mistrzostwach Świata, a tego nikt nie chciał.


Przeczytaj również:

6 komentarzy:

  1. O siatkówce się nie powiem, bo nigdy się nią specjalnie nie pasjonowałam, ale Twoje teksty... Chapeau bas!

    OdpowiedzUsuń
  2. lubię oglądać siatkówkę, ale tylko okazjonalnie, tekst w pełni profesjonalny, wyczerpujący w moim mniemaniu temat i widać w nim Twoją pasję;)

    OdpowiedzUsuń

Zapraszam do komentowania. Czuj się jak u siebie i pisz co myślisz, nie bądź jednak wulgarny/a ani chamski/a. Będę wdzięczna za każdy komentarz.
P.S SPAM będzie bezceremonialnie usuwany. Jeśli chcesz polecić mi jakąś stronę, skorzystaj proszę z zakładki kontakt u góry strony i wypełnij tam odpowiedni formularz.