Autor: Katarzyna Grochola
Tytuł: „Houston, mamy problem"
Wydawnictwo: Wydawnictwo Literackie
ISBN: 978-83-08050-00-2
Data wydania: 17 października 2012
|
Zwykle znani autorzy decydujący na stworzenie serii, nie
zastanawiają się nad tym, czy będą kojarzeni wyłącznie z wykreowanymi postaciami.
Prozaik decydujący się na oddawanie w ręce czytelników fabuły w częściach, może
być pewien, że w przypadku sukcesu debiutanckiego tomu, odbiorca prawdopodobnie
chętnie sięgnie po kontynuację losów ulubionych bohaterów. Chyba większość z
nas potrafi uzależnić się od poznawania kolejnych zawirowań życiowych ulubionych
postaci. Niczym w serialu telewizyjnym, chłoniemy każdą stronę, czekając na to,
co będzie dalej. Wszystko ma wszakże swój koniec i gdy dane nam jest zaznać
goryczy rozstania, czujemy pewną pustkę. Pisarz musi wtedy wznieść się na
wyżyny swoich umiejętności i wymyślić coś interesującego. Drogi wydają się być
dwie. Można zastosować znany wszystkim, zakamuflowany w fabule, schemat z
poprzednich powieści, bądź próbować się od niego odciąć. W przypadku Katarzyny
Grocholi i jej „Houston, mamy problem” trudno nie zauważyć pewnej przekory.
Ktoś znany do tej pory z pisania o kobietach i dla kobiet zapragnął dokonać
czegoś dla większości pań niewyobrażalnego, czyli wejść w duszę i sposób
patrzenia na świat mężczyzny. Szczerze mówiąc, otwierając akurat tę lekturę,
byłam pełna sceptycyzmu, bo to zadanie wydawało mi się niewykonalne.
Lipa (fot. Daderot) |
Jeremiasz Chuckiewicz jest człowiekiem po trzydziestce, który został rzucony na bardzo głęboką wodę, gdyż właśnie rozstał się ze swoją dziewczyną Martą. Chłopak z trudem radzi sobie z wyzwaniami zwykłej codzienności. W jego odczuciu, cały świat stał się jego osobistym wrogiem. Stara klępa z góry nie akceptuje dość głośnego stylu życia sąsiada, mieszkanie pozbawione damskiej ręki powoli zarasta brudem, a worek na śmieci tak niefortunnie zamarzł, iż gruda nieczystości wylądowała na balkonie lokatora z dołu, który uprzejmie raczył oddać znalezisko właścicielowi. Poza blokowiskiem nie jest dużo lepiej. Chuck poza coraz częstszymi wizytami u matki (ktoś w końcu musi zająć się brudną bielizną, gdy się nie ma w domu pralki) i kontaktem z jej „diabolicznym”, miniaturowym pieskiem, chciałby jeszcze znaleźć pracę w swoim zawodzie, co graniczy z cudem po pewnym ekscesie, który lata temu wydawałoby się definitywnie zaprzepaścił jego karierę, jako operatora.
Książka to pamiętnik zwykłego współczesnego faceta, który
może wywołać niechęć i doprowadzić niejedną czytelniczkę do szewskiej pasji. Egocentryk,
gbur, szowinista to pierwsze słowa nasuwające się, gdy poznajemy głównego
bohatera, jednak jak to czasem bywa, pierwsze wrażenie jest mylące. Pod
płaszczykiem gruboskórności ukrywa się mały, zlękniony chłopiec, nie bardzo wiedzący,
co zrobić ze swoim życiem. W akcie obrony buduje wokół siebie mur
zobojętnienia, by po raz kolejny nie zostać zranionym, a równocześnie nie
dopuszcza do siebie myśli, że naprawdę kochał swoją dziewczynę, bo jest
przecież mężczyzną, który nie może pokazywać swoich emocji. Autorka przez
zastosowanie retrospekcji zdarzeń, przemieszanej z obrazem aktualnej fabuły,
powoli ukazuje prawdziwe źródło problemów Jeremiasza z otoczeniem. Poznajemy, więc
oczami syna matkę, która nie pozwoliła nastolatkowi w pełni dorosnąć i stać się
odpowiedzialnym. Wszakże wydawałoby się, iż to do jej powinności należy ochrona
dziecka przed niebezpieczeństwami czyhającymi na zewnątrz. Przychodzi jednak
moment, gdy każdy rodzic musi pozwolić swoim latoroślom na zderzenie się z
bolesną rzeczywistością, by nauczyły się radzenia w trudnych sytuacjach.
Rozpieszczony młody człowiek przez nadopiekuńczość może w przyszłości nie
zwracać uwagi na potrzeby innych, gdyż dotąd to on był oczkiem w głowie swojej
rodziny.
W tle powieści został poruszony bardzo ważny aspekt wiary.
Poznając postawę Chuckiewicza do ryngrafu, który jest pamiątką rodzinną,
widzimy pewną powierzchowność religijną. W usta jednej ze swoich bohaterek
Grochola wkłada nawet przykry osąd, iż czasami nasza wiara wyraża tylko pewne
przywiązanie do tradycji. Niemniej właśnie w najtrudniejszym momencie nasz
narrator, odnajduje pewne ukojenie w chłodnym i cichym kościele, co
czytelnikowi daje pewną nadzieję, że sytuacja życiowa Chucka może się
ustabilizować.
Zdecydowanie zdeklarowani fani filmu będą zadowoleni z
wszelakich cytatów z klasyki kina, którymi to nasz warszawiak żongluje
relacjonując swoje przeżycia. Czasem łapiemy go nawet na pewnego rodzaju opisu
świata, jako kadru filmowego. W fabule widać przykłady zakulisowych zależności,
które wpływają na produkcję i realizację konkretnego projektu.
W trakcie dyskusji nad książką, dość często pojawiał się zarzut, iż pozycja jest zdecydowanie za gruba. Rzeczywiście na tle innych tytułów autorki, ta ponad sześćsetstronnicowa powieść to istne tomisko, trudno jednak oprzeć się wrażeniu, iż fabuła mogłaby być znacznie uszczuplona bez żadnego uszczerbku, jeśli chodzi o treść. Powodem takiej ilości kartek jest wspomniany wcześniej aspekt odwzorowania rzeczywistości mężczyzny. Przewija się, więc całe mnóstwo informacji z dziedziny elektroniki, ornitologii, wędkarstwa czy przydatnych w dziczy gadżetów. Chwilami naprawdę można być pod wrażeniem wiedzy o opisywanych zagadnieniach, ale równocześnie to może być powodem porzucenia lektury przez tych, którzy nie widzą sensu w czytaniu o spławikach czy sprzęcie telewizyjnym. Pomimo, iż Jeremiasz czasem przeklina i szorstko wypowiada się o babskich skłonnościach, czasem wyziera z niego damski punkt widzenia. Wynika stąd, iż pani Katarzynie, pomimo szczerych chęci, nie do końca udało się rozgryźć specyfikę myślenia panów, ale czy naprawdę tego od niej oczekujemy?
Kos zwyczajny (merulaRB) |
***
Tekst powstał w ramach Dyskusyjnego Klubu Książki realizowanego przez Gminną Bibliotekę Publiczną we Frysztaku.
600 stron mnie nie przeraża, a książki Grocholi lubiłam od początku. Tych nowszych jeszcze nie czytałam, ale nadrobię na pewno.
OdpowiedzUsuńMnie też ilość stron nie przeraża. Co do samej książki to podobno zdecydowanie różni od wcześniejszych dokonań tej autorki, więc polecam sprawdzić.
UsuńGdy słyszę argument "za gruba książka" trochę się dziwię. Nigdy nie zwracam uwagi na tą cechę utworu. Najważniejsze jest przecież przesłanie.
OdpowiedzUsuńa również nie zwracam zwykle uwagi na ilość stron. Znajduje u siebie raczej cechę odwrotną, Im grubsza książka, tym bardziej jestem ciekawa co znajdę w środku.
UsuńAutorkę poznałam za sprawą nieco roztrzepanej Judyty. Chętnie poznam i Jeremiasza. Książka wydaje się być idealna jako umilacz letniego popołudnia. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńTo tylko pozory, chociaż trzeba przyznać, iż książkę czyta się dość szybko, dzięki lekkości pióra, którą pewnie znasz z serii o przygodach Judyty.
UsuńKsiążka w zasadzie na mnie czeka. Teraz ja czekam na odpowiedni nastrój. Też uważam, że objętość nie jest wadą książki. Jeśli polubię, to chcę, żeby się nie kończyła...:)
OdpowiedzUsuńCiekawym byłoby poznać Twoje wrażenia po lekturze, więc czekam na ten odpowiedni nastrój :) Rzeczywiście tak jest, że jeśli lubię jakiegoś bohatera to ciężko mi się z nim rozstać.
UsuńTak myślę i myślę...że chyba nigdy książki Grocholi w ręce nie miałam...Chyba, że o jakiejś zapomniałam...Nie, raczej nie czytałam. Aż dziwne. ;)
OdpowiedzUsuńNie jesteś odosobniona. To był mój pierwszy kontakt z autorką, a słynną serię z Judytą znam tylko z opowiadań i recenzji :)
Usuń