Autor: Grzegorz Chojnowski
Data wydania: styczeń 2010
Liczba stron: 176
Strona autora: http://chojnowski.blogspot.com/ |
Taniec od pewnego czasu przeżywa w Polsce prawdziwy rozkwit.
Tańczą wszyscy i wszędzie. W ostatnich miesiącach bardzo popularne stały się entuzjastyczne choreografie mieszkańców Krakowa, Wrocławia, Poznania czy
Warszawy do utworu „Happy” Pharrella Williamsa. Patrząc na te klipy, można
dojść do wniosku, że ruch nie musi być narzucony przez sztywne ramy
jakiegokolwiek układu scenicznego.
Wydaje się być to, w pewien sposób, opinia myląca. Nie od dziś wszak
wiadomo, że w tak trudnej sztuce, jaką jest balet, nie ma mowy o żadnej
przypadkowości gestu. Każde widowisko jest poprzedzone godzinami treningów i
prób z choreografem. Zwykle niewprawiony widz nie zastanawia się, kto stoi za
konkretnymi układami, które obserwuje z widowni. Można przypuszczać, że tylko
osoby będące pasjonatami tańca, potrafią wymienić więcej niż dwóch słynnych przedstawicieli
tworzących inscenizacje taneczne. Co ciekawe, do naszego kraju często
przybywali mistrzowie, którzy nie tylko pragnęli szkolić polskich
utalentowanych tancerzy, ale również decydowali się zostać na dużej nad Wisłą,
by właśnie tutaj tworzyć swoje niepowtarzalne spektakle. Właśnie o kimś tak
wyjątkowym, postanowił opowiedzieć wrocławski dziennikarz.
Grzegorz Chojnowski na co dzień pracuje w Polskim Radiu
Wrocław. Wcześniej był związany z Telewizją Polską. Publicysta jest również
twórcą strony, na której dzieli się spostrzeżeniami o literaturze i szeroko
pojętej kulturze.
„Alain Bernard.
Polski rozdział” to jedna z kilku wydanych dotąd pozycji o niezwykle
utalentowanym szwajcarskim choreografie. Jak drugi człon tytułu wskazuje, tym razem
czytelnik ma okazję prześledzić polski aspekt dokonań tancerza i promotora
tańca. Wszystko zaczęło się pod koniec lat siedemdziesiątych ubiegłego
stulecia, od letnich kursów tańca jazzowego zapoczątkowanego w Gdańsku, a później
skutecznie kontynuowanego w Nałęczowie i Warszawie. Dla rodzimych tancerzy był
to pierwszy moment, gdy mogli poznać nową, jak dotąd nieznaną technikę. Zajęcia
cieszyły się niesłabnącą popularnością nawet wśród doświadczonych i
utalentowanych absolwentów szkół baletowych. Polska edukacja została stworzona zbudowana
na silnym filarze rosyjskiego baletu klasycznego w związku z czym każda
wprowadzana innowacja, była przyjmowana przede wszystkim przez młode pokolenie
uczniów, jako możliwość rozwoju. Po kilku latach kilkutygodniowych szkoleń
stało się jasne, że taka forma kształcenia jest niewystarczająca do
zaistniałych potrzeb. Bernard poznawszy już nieco trudną rzeczywistość Europy Wschodniej,
postanowił zatrzymać się w kraju nad Wisłą na dłużej, by edukować i inspirować
przyszłych artystów.
Myliłby się jednak ten, kto oceniałby wkład Szwajcara,
jedynie przez pryzmat tańca współczesnego. Wieloletni tancerz, choć preferował styl
zapoczątkowany w Stanach Zjednoczonych przez Pinę Bausch, to jednak stanowczo
nie odcinał się od baletu klasycznego. Dzięki angażowi w Teatrze Muzycznym „Roma”,
pod dyrekcją Bogusława Kaczyńskiego, choreograf wsławił się układami do trzech
niezwykle ciepło przyjętych przedstawień, czyli Coppélia”, „Dziadka do orzechów” i „Kopciuszka”. W tym miejscu
należy nadmienić. Iż publikacja nie ma na celu opisu konkretnych pomysłów
realizowanych w praktyce. To raczej wspomnienie o twórcy niezwykłym, bo
kochającym to, co robił, potrafiąc równocześnie przekazać tę wiedzę innym.
Widzimy go przede wszystkim oczami współpracowników i recenzentów, co w pewien
sposób charakteryzuje go, jako fachowca
w każdym calu. Książka z pewnością nie wyczerpuje tematu, ale skłania do
przemyśleń i stawia nieco gorzkie pytania, o szacunek dla osób chcących tworzyć
sztukę w naszym kraju. Znajdziemy tu, co prawda dowody otrzymania zasłużonych nagród,
lecz nie mogę oprzeć się wrażeniu zaprzepaszczonej szansy rozwoju sceny tańca.
Ta książka to nie podręcznik choreografii czy próba pełnowymiarowej
biografii, a jedynie skromny dowód istnienia człowieka, który przez swoje
dokonania w Polsce pokazał, iż kształciło się tu naprawdę sporo uzdolnionych
tancerzy, którym wystarczyła tylko iskra motywacji, by pokazali, co potrafią.
***
Za egzemplarz recenzyjny dziękuję Portalowi Sztukater.pl
Książka jak książka, ale na takie wypasione widowisko taneczne to bym się wybrała. ;)
OdpowiedzUsuńW stu procentach się z Tobą zgadzam :)
Usuńto ja wybiorę się z Wami, bo taka tematyka do czytania to mnie nie do końca interesuje;)
UsuńCałkiem jak mnie, ale czasem lubię podejmować czytelnicze wyzwania :)
UsuńPamiętam jak swego czasu namiętnie oglądałam "Taniec z Gwiazdami", bynajmniej nie ze względu na celebrytów, ale właśnie na sam taniec. Zwracałam uwagę na zawodowców, a nie na celebrytów. :-)
OdpowiedzUsuńTeż swego czasu oglądałam ten program. Później wolałam inny, gdzie tańczyli utalentowani amatorzy. Występy celebrytów jakoś mnie nie interesują, choć pewnie jestem w mniejszości, bo staruje produkcja nowej edycji "Tańca z Gwiazdami".
UsuńAch, taniec... :) Gdybym mogła to tańczyłabym zawodowo. :) Mam to w duszy. :)
OdpowiedzUsuńJestem ciekawa, jaki styl byś wybrała... U mnie marzenie o tańcu pozostanie niespełnione :)
UsuńU mnie też... Jaki styl? Na pewno próbowałabym każdego po trochu, ale na dłużej zajęłabym się pewnie klasycznym tańcem i rożnymi południowymi. :)
UsuńTo chyba całkiem podobnie, jak u mnie :)
UsuńJestem pod wrażeniem, świetna recenzja:)
OdpowiedzUsuńDziękuję, Muszę przyznać, że praca nad tekstem nie była prosta, bo musiałam przeczytać nieco więcej o samej historii tańca, by ostateczna recenzja była rzeczowa, stąd Twoje słowa to dla mnie wyjątkowa pochwała :)
Usuń