Na początku tego niezwykle emocjonalnego tekstu, mam do Was małą prośbę.
Namalujcie proszę w myślach swój autoportret. Nie interesuje mnie jak
wyglądacie, a raczej, jakie emocje towarzyszą Wam na co dzień. Część prac
będzie z pewnością utrzymana w jasnych barwach, co świadczy o tym, iż
wykreowali ją optymiści. Będą też z pewnością rysunki w czerni i odcieniach
szarości należące do pesymistów. Mój wyglądałby mniej więcej neutralnie. Na
pierwszym planie dominowałyby słoneczne kolory, ale gdzieś w tle pojawiłaby się
ciemniejsza kreska. Zarówno u mnie, jak i u Was jest jednak jeden mankament.
Nasze malunki nie są obiektywne, dlatego w pełni nas nie przedstawiają. Po
przeczytaniu "Portretu Doriana Greya", łatwo się przekonać, że coś
tak prostego jak praca malarska, potrafi zniewolić albo wyzwolić w człowieku
najgorsze emocje.
Ten tekst jest już drugą próbą opisania moich wrażeń po lekturze jednego z najbardziej znanych utworów Wilda. Pierwsza opinia brała udział w listopadowej odsłonie akcji ŠKODA. Wiesz co dobre!. Muszę się przyznać, że nie byłam z niej zadowolona (dla zainteresowanych mój krótki tekst znajdziecie tutaj jako trzeci od góry). Emocje były wtedy we mnie zbyt silne, by je racjonalne okiełznać i opisać. Jak próba recenzji powiedzie się teraz? Przekonajcie się sami.
Dorian to na pierwszych stronach powieści to postać tajemnicza i gloryfikowana. Czytelnik czeka z niecierpliwością, aż go pozna. Dzieje się to w pracowni malarskiej Bazylego Hollwarda, gdzie powstaje portret wspomnianego wcześniej młodzieńca. Przy okazji tego spotkania pierwszy raz można zaobserwować ścieranie się dwóch odmiennych światopoglądów. Z jednej strony artysta wierzący w istniejący porządek, pożądający piękna i szukający inspiracji, z drugiej jego ideologiczny przeciwnik Lord Henry Wotton - ceniący wolność i wytykający nierealność fałszywych konwenansów. Początkowo pozujący przysłuchuje się tylko rozmowie, będąc zwierciadłem ukazującym wyostrzone postawy. Sytuacja zmienia się w chwili, kiedy Dorian, urzeczony swoim portretem, wypowiada życzenie, by bez względu na wszystko, pozostać wiecznie młodym. Od tej pory niepozorny obraz staje się odbiciem sumienia chłopaka.
Moja ocena: 9/10 ( wybitna książka)
Ten tekst jest już drugą próbą opisania moich wrażeń po lekturze jednego z najbardziej znanych utworów Wilda. Pierwsza opinia brała udział w listopadowej odsłonie akcji ŠKODA. Wiesz co dobre!. Muszę się przyznać, że nie byłam z niej zadowolona (dla zainteresowanych mój krótki tekst znajdziecie tutaj jako trzeci od góry). Emocje były wtedy we mnie zbyt silne, by je racjonalne okiełznać i opisać. Jak próba recenzji powiedzie się teraz? Przekonajcie się sami.
Dorian to na pierwszych stronach powieści to postać tajemnicza i gloryfikowana. Czytelnik czeka z niecierpliwością, aż go pozna. Dzieje się to w pracowni malarskiej Bazylego Hollwarda, gdzie powstaje portret wspomnianego wcześniej młodzieńca. Przy okazji tego spotkania pierwszy raz można zaobserwować ścieranie się dwóch odmiennych światopoglądów. Z jednej strony artysta wierzący w istniejący porządek, pożądający piękna i szukający inspiracji, z drugiej jego ideologiczny przeciwnik Lord Henry Wotton - ceniący wolność i wytykający nierealność fałszywych konwenansów. Początkowo pozujący przysłuchuje się tylko rozmowie, będąc zwierciadłem ukazującym wyostrzone postawy. Sytuacja zmienia się w chwili, kiedy Dorian, urzeczony swoim portretem, wypowiada życzenie, by bez względu na wszystko, pozostać wiecznie młodym. Od tej pory niepozorny obraz staje się odbiciem sumienia chłopaka.
Niniejszym
rozpoczyna się wędrówka w poszukiwaniu siebie, a jednocześnie próba zbadania,
do jakich granic można się posunąć. Pobudzony narcyzm żąda ofiar. To przecież nic
takiego wpatrywać się w swoją twarz bez końca, prawda? W razie złego kroku
zawsze można wszystko naprawić. W takim słodkim przekonaniu żyje bohater, który
bez mrugnięcia okiem jest w stanie rozkochać w sobie młodziutką aktorkę, a
później nie liczyć się z jej uczuciami. Zaczyna równocześnie zauważać niezwykłą
właściwość podarunku od malarza. Od tej chwili ulubiona rzecz staje się
przekleństwem. Dorian musi ukryć go przed światem. Czy młodzieńcowi uda się
zachować sekret i ocalić swą duszę? Tego dowiecie się z książki.
Pozycję
odebrałam mocno emocjonalnie. Można powiedzieć, iż przeżyłam przy czytaniu
swoiste greckie katharsis, co jak dotąd nie przydarzyło mi się w aż takim
stopniu. Znakomicie wczułam się w odczucia i niemal dzieliłam z tytułową
postacią wewnętrzne rozdarcie. Byłam nawet bliska usprawiedliwienia jego czynów
i zrzucenia odpowiedzialności na barki Lorda. Według mnie jest to jednak zła
droga, bo przecież każdy dorosły człowiek sam podejmuje decyzje.
Wizerunek
angielskiej arystokracji ukazuje dość konserwatywne środowisko. Tu prawie nikt
nie jest sobą i każdy coś ukrywa, by nie wypaść z kanonu zachowań. Nawe chwilowe rozluźnienie reguł jest niedopuszczalne. Książka przywołuje poniekąd
postawę Mickiewicza w „Odzie do młodości". Jest to zapewne wrażenie mylne,
ale mówiące o uniwersalności pozycji. Wilde udowadnia, że nie wolno postrzegać
wszystkiego powierzchowne, a jedynie głębsze poznanie daje prawdziwy obraz
rzeczywistości.
mam tą książkę w swojej domowej biblioteczce - czeka na swój czas;)
OdpowiedzUsuńCzekam w takim razie na Twoje wrażenia, choć wiem, iż ta książka ma sporą konkurencję w Twojej biblioteczce :)
OdpowiedzUsuńRzeczywiście podeszłaś emocjonalnie, co widać od samego początku Twojej recenzji. Zgadzam się zupełnie z Twoją opinią, to książka wybitna. Pozdrawiam:)
OdpowiedzUsuńWiesz, chyba wolałabym Twoje rzeczowe podejście do tego utworu. Ta książka w pewien sposób mnie dotknęła, stąd taka emocjonalność. Być może to właśnie umiejętność wywołania wrażeń jest jednym z wyznaczników wybitności? Pozdrawiam :)
UsuńPamiętam, co myślałam jak zobaczyłam najnowsze wydanie tej książki a konkretniej okładkę - nie patrząc na tytuł i autora rzecz jasna. :) Byłam pewna, że to kolejna opowieść o wampirach. ;) Ależ się pomyliłam wtedy. ;) Na pewno ją przeczytam, postaram się nawet w tym roku.
OdpowiedzUsuńCałkowicie rozumiem Twoje obawy. Okładka jest inspirowana najnowszą ekranizacją powieści. Rzeczywiście ma bardzo gotycki charakter. Sama boję się akurat tego filmu (z podobnych do Twoich powodów), ale z pewnością się z nim zmierzę, gdyż pracuję nad postem filmowym, opartym na adaptacjach powieści, który pewnie pojawi się dopiero za kilka miesięcy. Materiału jest tak dużo, iż samo jego obejrzenie zajmie trochę czasu.
Usuńjuż od jakiegoś czasu chciałam ją przeczytać, a ta recenzja zaostrzyła mi apetyt :) przy okazji informuję iż zostałaś otagowana u mnie na blogu :) kiniaviolinist.blogspot.com
OdpowiedzUsuńW takim razie zachęcam do czytania.
UsuńP.S Pierwszy raz zostałam wyróżniona. Dziękuję. Tym samym zapisałaś się w historii, bo to moja pierwsza nominacja :)
Przyznaję bez bicia, że nie czytałem, choć mam świadomość, iż warto :) Co do racjonalizmu recenzji... Może czasami nie trzeba racjonalizować tego, co z natury swej irracjonalne? ;) Pozdrawiam serdecznie :)
OdpowiedzUsuńMoże masz rację, ale co ja na to poradzę, że zawsze staram się wszystko racjonalizować? Pozdrawiam :)
UsuńJa racjonalizm mam wrodzony i nieuleczalny, dlatego zawsze staram się spojrzeć i z drugiej strony :)
UsuńWesołych i Zdrowych Świąt :)
Dziękuję za życzenia i również życzę zdrowych i wesołych Świąt :) Twój racjonalizm i rzeczowość zawsze doceniam.
UsuńKolejny klasy, którego jeszcze w ogóle nie czytałem. Ale z pewnością kiedyś to uczynię.
OdpowiedzUsuńA co do konkursów z cyklu "ŠKODA. Wiesz co dobre!", to nie podobały mi się one właśnie ze względu na bardzo ograniczoną zawartość tekstu, którą można było spłodzić. Ja piszę dość rozwlekle i nie potrafiłem się zmieścić w wyznaczonym limicie :) Za to Twoja recenzja (to podejście nr 1) jest naprawdę znakomita.
Dziękuję za komplement. Co do konkursu to limit też mi bardzo przeszkadzał, a wzięłam w udział w akcji tylko dlatego, iż akurat ten tytuł był na liście, kiedy go czytałam. Twoich tekstów nie warto by było skracać - są zbyt dobre :)
UsuńDobrze napisana recenzja :)
OdpowiedzUsuńDziękuję :)
UsuńMnie ta książka tak wciągnęła, że zapomniałam o całym świecie; nie byłoby jeszcze tak źle gdyby była w wersji papierowej, alee idąc z duchem czasu skusiłam się na ebooka i oczy po takim literowym maratonie bolały niemiłosiernie, jednak warto było! :)
OdpowiedzUsuńZnam ten ból :) Moja okulistka pewnie myśli inaczej, ale nie żałuję chwil przed ekranem monitora, jeśli książka jest tego warta. Staram się jednak dawkować sobie tą formę do 15 minut dziennie. Wiem, że akurat w tym wypadku jest to bardzo trudne, bo fabuła naprawdę wciąga.
OdpowiedzUsuńPierwszy raz czytałam tę książkę bodajże w 2 klasie liceum, drugi raz w 3 - przed maturą i strasznie mi się podobała. W międzyczasie wyszedł film... kiepski, aczkolwiek można było się pośmiać z dźwięków jakie obraz wydawał :D Na pewno jeszcze do niej nie raz wrócę.
OdpowiedzUsuńP.S. Pozostawiłaś u mnie wpis w poście konkursowym, widzę również, że obrazek konkursowy na blogu jest, ale zapomniałaś dopisać w komentarzu swój adres email :) Proszę, dopisz go! :)
http://miqaisonfire.wordpress.com/2013/03/25/303-zapowiedz-ksiazki-michael-vey-wiezien-celi-25-richarda-paula-evansa-i-konkurs-z-tej-okazji/
Jestem ciekawa z konkretnie którą produkcją miałaś kontakt. Ja na razie jestem po obejrzeniu dwóch adaptacji, a przede mną jeszcze co najmniej jedna. Uczucia mam na razie mieszane.
OdpowiedzUsuńP.S Dziękuję za informację email jest już w komentarzu pod notką. Swoją drogą baner konkursowy wygląda całkiem nieźle :)
Dziękuję za zgłoszenie do konkursu! :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i życzę wszystkiego dobrego na te święta Wielkiejnocy!
Nawzajem wszystkiego najlepszego w te święta :)
OdpowiedzUsuńOch, widzę że obydwie bardzo podobnie odebrałyśmy tę książkę! Te emocje nie opadają ot tak sobie. Tylko ja, w odróżnieniu od Ciebie napisałam kilka słów dopiero po dłuższym czasie i powrotach. A cały czas nie wyrobiłam sobie o niej zdania. To arcydzieło, bez wątpienia, ale czy takie ważne, najważniejsze dla mnie? Chyba też...
OdpowiedzUsuńJa nie miałam możliwości powrotu do książki, gdyż pożyczyłam ją na określony czas, a akurat jest ona trudno dostępna. Nie do końca ochłonęłam, ale to chyba jest niemożliwe. Może nie trzeba posiadać skonkretyzowanej opinii od razu? Myślę że to zaleta, bo czasem to jest właśnie to coś co mówi o wartości dzieła. Chętnie przeczytam Twoją opinię.
OdpowiedzUsuńJa pamiętam, najpierw starałam się ją wypożyczyć - nie dało się, trzeba było czekać. Więc się wreszcie zdecydowałam kupić.
OdpowiedzUsuńA tutaj można przeczytać moją opinię:
http://kraina-andersena.blogspot.com/2012/12/ksiazkowy-narkotyk.html
Dziękuję za link, ale być może się zdziwisz, że zaraz po Twoim pierwszym komentarzu, odwiedziłam Twój blog i przeczytałam ten tekst. Odtąd będę co jakiś czas tam zaglądać :)
OdpowiedzUsuń