W
historii polskich ekranizacji filmowych, dzieła Henryka Sienkiewicza
zajmują wyjątkowe miejsce. Należało by sobie zadać pytanie dlaczego tak
jest. Nieuniknione było, iż zaraz po zapoznaniu się z książkowymi
losami Pana Wołodyjowskiego (o których mogliście przeczytać tutaj ),
zdecydowałam się poznać adaptacje książki. W miarę zagłębiania się w
historię powstawania produkcji Jerzego Hoffmana, coraz ciekawsza była
dla mnie zagadka tego, iż postępowanie reżysera filmu, stało się
poniekąd większą tajemnicą, niż sam aspekt przedstawienia fabuły.
Zapraszam dziś w wyjątkową podróż śladami Małego Rycerza, uchwyconego w
niezwykłym kadrze.
O serialu
Tytuł „Przygody Pana Michała"
Reżyseria: Paweł Komorowski
Scenariusz: Jerzy Lutowski
Rok produkcji:1969
Liczba odcinków: 13
|
Telewizja polska jest znana z tego, że m.in. w
latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych podjęła się ambitnego zadania
zekranizowania sporej większości polskich lektur szkolnych. W ramach tego projektu
powstały takie seriale jak „Lalka" czy „Syzyfowe prace", czy „Przygody
Pana Michała" będące niemal wierną adaptacją "Pana
Wołodyjowskiego". Początkowe dwa odcinki okazały się dla mnie sporym
rozczarowaniem. Byłam bliska rezygnacji z oglądnięcia pozostałych epizodów. Nie
żałuję, iż nie poddałam się zniechęceniu.
Szczególnie pozytywne wrażenie, robi znakomicie
dobrana obsada aktorska. Tadeusz Łomnicki w roli głównego bohatera, pozostaje w
pamięci widzów na lata. W moim odczuciu, jednak to nie on jest główną gwiazdą
tej trzynastoodcinkowej historii. Na pierwszy plan wysuwa się wyjątkowa kreacja
Magdaleny Zawadzkiej. Jak wiadomo, Basia jest niezwykle ważna dla rozwoju
fabuły i trzeba sporą ilość talentu, by przedstawić jej wyjątkowy temperament.
Zresztą wszystkie postacie z trylogii mają bardzo rozbudowane osobowości, co
sprawia, że z jednej strony są bardziej interesujące, a z drugiej przeniesienie
ich na ekran wymaga dobrego warsztatu aktorskiego. Plejada gwiazd zapewniła
serialowi sukces i ukazała skryte zdolności. Barbara Brylska od teraz będzie
dla mnie nie tylko ikoną kina, ale również osobą o całkiem niezłych
zdolnościach wokalnych.
Jeśli chodzi o realizację, nie sposób docenić
przynajmniej dwóch aspektów. Scenografia jest niezwykle dopracowana, co jest
niezwykle ważne zważywszy na fakt, iż serial był kręcony w technologii
czarno-białej. Sceny batalistyczne są na całkiem przyzwoitym poziomie. Nie
stawiałam poprzeczki zbyt wysoko, ze względu na rok produkcji, a tu spotkała
mnie całkiem miła niespodzianka.
Szczególna jest też dla mnie piosenka tytułowa.
"Pieśń o Małym Rycerzu", która żyje już poza serialem. Jako fanka siatkówki,
znam tekst do kompozycji niezrównanego Wojciecha Kilara niemal na pamięć, co
jest tylko kolejnym dowodem, że telewizyjna produkcja przeszła do klasyki.
O filmie
Tytuł „Pan Wołodyjowski"
Reżyseria: Jerzy Hofman
Scenariusz: Jerzy Lutowski
Rok produkcji:1969
Długość filmu: 2 godz. 41 min. |
Co należy więc docenić w wersji kinowej? Bardzo wiele. Przede wszystkim dobra kreacja Jana Nowickiego, jako Ketlinga, dodaje kolorytu. Dziwię się, że ten aktor został "wymieniony" w wersji telewizyjnej. "Pan Wołodyjowski" był ponadto filmem kolorowym. Zaangażowano potężne środki, by adaptacja była idealna. Zachwycają efekty specjalne, bardzo rozwinięte jak na czas realizacji.
Film zdobył dwie Złote Kaczki (dla kreacji Łomnickiego i Zawadzkiej) i wykreował nowe gwiazdy kina, choćby Daniela Olbrychskiego.
Rozpoczęłam od opisu serialu, gdyż niemal zawsze postrzegam adaptację, względem oryginału książkowego. Być może to sprawia moją nieco niższą ocenę filmu, według serialu. Ale czyż można zmieścić całe piękno trylogii w blisko trzech godzinach filmu?
Na koniec muszę podzielić się z wami osobistą refleksją. Jedyną rolą, która mnie denerwowała, był Jan Sobieski. Nie chodziło tu o samą rolę, a raczej o podobieństwo aktora do jednego z europejskich przywódców. Tak mnie to zaskoczyło, iż sama nie wiem, jak to ocenić.
Moja ocena: 6/10 (niezły film)
Generalnie polecam zapoznanie się z obiema adaptacjami. Różnice są niewielkie, niemniej uważam, że żadna z nich nie byłaby pełna bez tej drugiej.
Generalnie polecam zapoznanie się z obiema adaptacjami. Różnice są niewielkie, niemniej uważam, że żadna z nich nie byłaby pełna bez tej drugiej.
Hmmm...Dawno temu, bo dawno temu, ale jednak oglądałam obydwie adaptacje. I chyba bardziej przypadła mi do gustu pierwsza przez Ciebie opisywana, czyli "Przygody pana Michała". :)
OdpowiedzUsuńChyba mam "starą duszę", bo ta wersja też bardziej mi się podobała :) Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńBardzo ciekawy wpis, przypominający mi ukochany serial... Niezwykle zafrapowało mnie zdanie:"coraz ciekawsza była dla mnie zagadka tego, iż postępowanie reżysera filmu, stało się poniekąd większą tajemnicą, niż sam aspekt przedstawienia fabuły". Co miałaś na myśli???
OdpowiedzUsuńGdzieś natrafiłam na notkę, że Hoffman był ukrytym reżyserem serialu. Jak podobno później napisał, było to spowodowane szczególną atmosferą polityczną, stąd to moje zainteresowanie.
OdpowiedzUsuń"kreacja Jana Nowickiego, jako Kietlinga"... Kietlinga???!!!
OdpowiedzUsuńDziękuję za czujne oko. Człowiek istota omylna.
OdpowiedzUsuń